Historia genialnego fałszerza

Fragment książki historycznej „To ja byłem Vermeerem" Franka Wynne.

Aktualizacja: 31.08.2018 23:14 Publikacja: 28.08.2018 14:58

Frank Wynne To ja byŁem Vermeerem Przeł. Ewa Pankiewicz, Wyd. Rebis, Poznań

Frank Wynne To ja byŁem Vermeerem Przeł. Ewa Pankiewicz, Wyd. Rebis, Poznań

Foto: materiały prasowe

Kiedy człowiek się dowiaduje, że ma umrzeć za dwa tygodnie – twierdził doktor Johnson – to wspaniale koncentruje jego umysł". A jednak Han van Meegeren miał kłopoty z koncentracją. Tego oszołomionego, chorego malarza zamkniętego w zimnej i zawilgoconej celi amsterdamskiego więzienia przerażała świadomość, że skoro został uznany za winnego, wyrok śmierci jest z góry przesądzony. Jego koszmar zaczął się sześć tygodni wcześniej, gdy pewnego chłodnego majowego poranka do drzwi okazałego domu przy Keizersgracht zapukali dwaj starsi oficerowie holenderskiej policji. Pięćdziesięciosześcioletni van Meegeren był imponującą postacią: wysoki, z zaczesanymi do tyłu włosami niczym szronem przyprószonymi siwizną i ze starannie przystrzyżonym i wypomadowanym wąsikiem w nieco faszystowskim stylu. Wyglądał na dobre dziesięć lat więcej, niż naprawdę miał, jego wysokie kości policzkowe unosiły się nad zapadniętymi policzkami, a pod podkrążonymi oczami widać było worki, w których dałoby się zmagazynować troskę o świat, lecz jego długi orli nos wyrażał pewną wyniosłość.

Zazwyczaj emanował cierpkim, sardonicznym urokiem, przedkładając szyte na miarę garnitury z granatowej serży lub sportowe marynarki ponad kaszmirowe swetry czy ekstrawaganckie koszule, ale gdy tego ranka otworzył drzwi, był jeszcze w pantoflach i wytartym płaszczu kąpielowym. Z wymizerowaną twarzą i włosami w nieładzie wydawał się lekko szalony. Mimo strachu swobodnie i gładko gawędził z oficerami. Starszy, Joop Piller, zapytał, czy mogą wejść do środka. Chcieli z nim porozmawiać o pewnym obrazie. Wprowadziwszy ich do swojej wykwintnej pracowni, Han zaproponował drinka i był zaskoczony, że się na niego zgodzili. Jeśli nawet grał na czas, oficerowie jakby tego nie zauważyli. Poczuł ulgę, widząc, że czują podziw dla bogato urządzonego wnętrza. Piller przemierzał rozległy, wyłożony drewnianą boazerią salon, podziwiając należącą do Hana niewielką, ale doskonałą kolekcję starych mistrzów.

Gdy Han zajmował się kieliszkami jenevera, jego goście rozmawiali między sobą. Podjęte wcześniej pobieżne śledztwo powiedziało im, że jest ekscentrykiem, który od czasu do czasu trudni się malarstwem oraz handlem sztuką, i że mieszka z byłą żoną, aktorką Joanną Oelermans. Wiedzieli też, że Han jest bogaty, choć źródła jego majątku były tajemnicze. Sąsiedzi mówili, że wygrał na francuskiej loterii państwowej; niektórzy twierdzili nawet, że wygrał dwukrotnie.

Han wrócił z bolsem oraz pudełkiem doskonałych hawańskich cygar i usiadł, czekając, aż zaczną mówić. Pół życia czekał na tę chwilę, na pukanie do drzwi, na klepnięcie po ramieniu, na głos z niebios, który ogłosi go geniuszem albo zdemaskuje jako fałszerza. – Maître... – zaczął jeden z oficerów. Ten zaszczytny tytuł zaskoczył van Meegerena. W języku holenderskim „maître" jest tytułem tradycyjnie nadawanym adwokatom, ale z drugiej strony przyznawanym jedynie wielkim artystom. Był to tytuł, którego od dawna pragnął; stanowił bowiem miarę znaczenia i powagi. – Maître, jesteśmy członkami Holenderskiej Służby Wewnętrznej współpracującymi z aliancką Komisją Sztuki. Naszym zadaniem jest wyśledzić i odzyskać rzeczy skradzione przez nazistowskie wojska okupacyjne. Dzieła sztuki, biżuterię, złoto, futra, a nawet wyposażenie i zapasy fabryczne zrabowane z hurtowni i stoczni. Zostaliśmy poproszeni, aby porozmawiać z panem o pewnym obrazie, który nasi koledzy ostatnio odkryli w Austrii. Twierdzą, że to obraz o wielkim znaczeniu, wręcz skarb narodowy. To Vermeer. Na te słowa Han z pewnością się uspokoił. Zapalił cygaro, podał gościom pudełko, upił łyk bolsa i bez wątpienia się uśmiechnął. Cokolwiek wiedzieli ci oficerowie, najwyraźniej nie było to to, czego najbardziej się obawiał. – Kilka dni temu skontaktowali się z nami koledzy z Austrii, którzy w opuszczonej kopalni soli w Alt-Aussee znaleźli tajny skład obrazów zrabowanych do kolekcji marszałka Hermanna Göringa. Major Anderson odzyskał też pewną liczbę obrazów z zamku w Zell Am Zee, gdzie mieszka żona marszałka Göringa... W książce Salt Mines and Castles („Kopalnie soli i zamki") Thomas Carr Howe tak opisał to odkrycie: „Pielęgniarka Frau Göring przekazała płótno wielkości około 70 centymetrów kwadratowych. Powiedziała, że Göring dał jej to, gdy ostatni raz go widziała. Oddając pakunek w jej ręce, rzekł: „Bacznie go pilnuj. Ma wielką wartość. Gdybyś kiedykolwiek była w potrzebie, możesz to sprzedać, a niczego ci nie zabraknie do końca życia". W paczce był Vermeer należący do Göringa.

Han skinął głową i ponownie napełnił swój kieliszek, myśląc szybko. – ...to obraz o tematyce religijnej – mówił dalej oficer – Chrystus i jawnogrzesznica. Nasi koledzy nie znaleźli żadnej wzmianki o takim obrazie w katalogu dzieł Vermeera, ale to najwyraźniej jest Vermeer o wręcz uderzającym podobieństwie do jego arcydzieła, jakim jest „Wieczerza w Emaus", które wisi w Boijmans Museum w Rotterdamie. – Tak, tak... pamiętam ten obraz... – Han odłożył cygaro i konspiracyjnie nachylił się ku oficerom. – Wszak, o czym panowie z pewnością wiedzą, oprócz uprawiania własnego malarstwa, od czasu do czasu zajmuję się też handlem dziełami sztuki, chociaż nie zawsze mogę znieść rozstanie z takimi skarbami. – Gestem wskazał obrazy wiszące nad nimi. – W Niemczech zachowała się bardzo szczegółowa dokumentacja – przerwał oficer – więc wiemy, że doradca Göringa, niejaki Walter Hofer, kupił ten obraz za pośrednictwem członka nazistowskich sił okupacyjnych w Amsterdamie, bankiera o nazwisku Alois Miedl. Jego zapiski wskazują, że ten obraz został kupiony od pana. – Sprzedałem taki obraz, z całą pewnością – wybuchnął Han – ale nie sprzedałem go nikomu o nazwisku Miedl... Nawet nie znam tego człowieka. W każdym razie zawsze stanowczo twierdziłem, że żaden obraz nie powinien nigdy trafić do niemieckiego agenta. Tak, jestem przekonany, że człowiekiem, któremu oferowałem ten obraz, był szacowny holenderski handlarz dzieł sztuki Rienstra van Strijvesand.

Oczywiście, oczywiście – młodszy oficer przytaknął skwapliwie. – O nic pana nie oskarżamy, maître. Prześledziliśmy już drogę obrazu do van Strijvesanda, nie ma więc powodu, by przypuszczać, że wiedział pan, iż sprzedano go wrogowi. Chcemy po prostu wiedzieć, jak zdobył pan ten obraz, aby komisja mogła go zwrócić prawowitemu właścicielowi – był on częścią majątku pewnej damy o holenderskim rodowodzie. Ta rodzina wiele lat temu przeniosła się do Włoch, a kiedy później popadła w tarapaty, owa dama zapytała, czy sprzedałbym pewną liczbę obrazów, które jej babka zabrała ze sobą, chociaż tylko pod tym surowym warunkiem, że nigdy nie ujawnię jej tożsamości. Rozumie się, że była zakłopotana położeniem materialnym. – Nie czując już paniki, Han uznał, że teraz może sobie pozwolić na odrobinę zgryźliwości. – Ponieważ zaangażowali mnie pod ściśle określonym warunkiem, że zachowam ich anonimowość, mogę powiedzieć wam tylko to, że opuścili Holandię jakieś sześćdziesiąt lat temu, a ten obraz należał do ich ruchomości. Od śmierci swego ojca Mavroeke, czyli owa dama, którą reprezentowałem, była zmuszona sprzedać niektóre rodzinne pamiątki. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

Oburzenie i prawość Hana wydawały się szczere, jego głos drżał troską o tę niegdyś dumną holenderską rodzinę, a zapewnienie, iż źródło musi pozostać poufne, sprawiało wrażenie prawdziwego. W istocie zaś opowieść tę wymyślił dziesięć lat wcześniej na całkiem inną okazję i od tamtego czasu opowiadał ją tak często, że sam prawie w nią uwierzył. Nikt jej nie zakwestionował ani wcześniej, ani teraz. Starszy oficer zamknął notes, po czym w miłej atmosferze wypili drinki i wypalili cygara. Na schodach oficerowie serdecznie uścisnęli Hanowi dłoń, jeszcze raz podziękowali za bolsa i cygara, po czym ruszyli prosto do swego biura przy Herengracht.

Kiedy człowiek się dowiaduje, że ma umrzeć za dwa tygodnie – twierdził doktor Johnson – to wspaniale koncentruje jego umysł". A jednak Han van Meegeren miał kłopoty z koncentracją. Tego oszołomionego, chorego malarza zamkniętego w zimnej i zawilgoconej celi amsterdamskiego więzienia przerażała świadomość, że skoro został uznany za winnego, wyrok śmierci jest z góry przesądzony. Jego koszmar zaczął się sześć tygodni wcześniej, gdy pewnego chłodnego majowego poranka do drzwi okazałego domu przy Keizersgracht zapukali dwaj starsi oficerowie holenderskiej policji. Pięćdziesięciosześcioletni van Meegeren był imponującą postacią: wysoki, z zaczesanymi do tyłu włosami niczym szronem przyprószonymi siwizną i ze starannie przystrzyżonym i wypomadowanym wąsikiem w nieco faszystowskim stylu. Wyglądał na dobre dziesięć lat więcej, niż naprawdę miał, jego wysokie kości policzkowe unosiły się nad zapadniętymi policzkami, a pod podkrążonymi oczami widać było worki, w których dałoby się zmagazynować troskę o świat, lecz jego długi orli nos wyrażał pewną wyniosłość.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Literatura
„Sprawa Wagera” Davida Granna. Kanibale byli i są wśród nas
Literatura
Masłowska i ludzie bezradni. "Magiczna rana", ciąg dalszy polskiego chaosu i miraży
Literatura
Dorota Masłowska ma dokonać przełomu
Literatura
Europejska Noc Literatury z hasłem: „Wojny bogów” rusza 24 sierpnia we Wrocławiu