Przestrzeń wolności

W opowiadaniach Stefana Cieślara przewija się motyw lawiny. Dosięgła go w Himalajach.

Publikacja: 29.11.2008 01:06

Przestrzeń wolności

Foto: Rzeczpospolita

O tym, że Stefan pisał opowiadania, matka dowiedziała się dopiero po jego śmierci.

– W pozostawionych tekstach, notatkach, odnalazłam sprawy, o których wcześniej nie miałam pojęcia – mówi Elżbieta Cieślar. – Na przykład dumę z tego, że mając sześć lat dotknął Historii. Widział w Warszawie nadciągającą tyralierę uzbrojonych w kałasze mężczyzn... „Zazdroszczą mi, że miałem takie przeżycie w dzieciństwie...” – pisał dorosły Stefan we Francji.

Stefan urodził się w 1970 r. w Warszawie, tak jak jego brat Paweł i siostra Anna. Ojciec Emil, profesor Akademii Sztuk Pięknych, prowadził pracownię rzeźby dla studentów Wydziału Architektury Wnętrz. Matka, także absolwentka ASP, rzeźbiarka, była scenografem teatralnym i telewizyjnym. Obydwoje zakładali stowarzyszenie projektantów przemysłowych. Emil był autorem kształtu motocykla WSK, Elżbieta współtworzyła wygląd legendarnego już skutera Osa (– Przecież Osa, to rzeźba! – reaguje na moje zdziwienie).

Od 1973 roku prowadzili Galerię Repassage obok bramy Uniwersytetu Warszawskiego.

– Trzy okna wychodziły na przystanek na Krakowskim Przedmieściu. Zapewniało to stałą widownię ludzi czekających na autobusy – wspomina.

Ustaliła, że każdy, kto chce, może wystawiać w galerii swe prace, pod warunkiem że nie może pokazywać ich gdzie indziej. A gdzie indziej w tamtych czasach pozwalano prezentować jedynie dzieła niegroźne dla władzy.

– Wszystko to, co dzisiaj w sztuce wydaje się współczesne, prawie wszyscy „wielcy”, jeśli chodzi o Warszawę, zaczynali u nas.

Dzieci Cieślarów po szkole przyjeżdżały do galerii, spędzały w niej dużo czasu. Bawiły się, pomagały, obserwowały.

[srodtytul]Czerwone i białe[/srodtytul]

100 lat Konkursu Chopinowskiego
z „Rzeczpospolitą”

CZYTAJ WIĘCEJ

W sierpniu 1976 r., po proteście robotników w Radomiu, Elżbietę i Emila Cieślarów wyrzucono z pracy.

Zimą 1977 roku przygotowali performance w galerii. Elżbieta wisiała pod sufitem w dybach, z łańcuchami na nogach, odziana na biało. W zębach trzymała dymek z komiksów z napisem: „Dobrze”. Emil malował ją uparcie czerwoną farbą...

– Nagle dostrzegłam ponad głowami widzów, stojących wewnątrz i tłoczących się przed oknem, że do wylotu ulicy Traugutta podjechały trzy ciężarówki wypełnione zomowcami. Wyszli mężczyźni uzbrojeni w kałasze. Ustawili się w tyralierę. Tylko ja ich widziałam, bo wszyscy na mnie patrzyli... I Stefan to widział, bo chłopcy ganiali się przed galerią.

W drugiej scenie Emil przebrany za Stańczyka siedział w posępnej, dramatycznej pozie z obrazu Matejki. Czerwony strój królewskiego mądrego błazna sama uszyła. Tym razem ona malowała Emila, na biało. Kiedy skończyła, wyprostował się, uśmiechnął od ucha do ucha, klasnął w zachwycie i znieruchomiał. Elżbieta wykręciła korki. Zgasło ciepłe światło. Sina poświata ulicznych latarni sprawiła, że siedząca postać wyglądała jak mara, duch wolnego słowa... Nikt nie wychodził, choć to był koniec akcji.

Po sufitem rozwiesili odręcznie napisany na dużym papierze tekst, w którym jasno wyłożyli, co myślą o rzeczywistości, w jakiej żyją, o upodleniu. Było to ich pożegnanie.

Tydzień przed ich performancem „Dobrze – Stańczyk” oficer MSW wręczył Elżbiecie paszporty na wyjazd, wyjaśniając, że Cieślarów w Polsce więcej nie potrzebują.

Rodzina wyemigrowała do Francji.

[srodtytul]Szkoły charakteru[/srodtytul]

W Paryżu Elżbieta i Emil Cieślarowie zarabiali, malując mieszkania. Dzieci poszły do szkoły dla cudzoziemców, żeby nauczyć się języka francuskiego. Po pierwszych koloniach mali Cieślarowie uczyli już inne dzieci języka kraju, w którym przyszło im żyć.

– Obaj synowie uczęszczali do liceum stworzonego przez nauczycieli z pokolenia rewolucji 1968 roku, pragnącego demokracji, w której ludzie sami się organizują i zarządzają. Młodzież po kolei zajmowała w szkole różne stanowiska: od kuchni przez księgowość, sekretariat po wykłady dla klasy. Zaoszczędzone na zbędnych etatach pieniądze przeznaczano na kursy teatralne, filmowe, muzyki, rysunku, malarstwa, wyjazdy zagraniczne. Każdy uczeń mógł poprosić nauczyciela, żeby po lekcjach indywidualnie wytłumaczył mu temat, którego nie zrozumiał. Wagarowanie nikomu nie przychodziło do głowy.

Popychając dzieci do samodzielnego myślenia, Elżbieta i Emil pragnęli nauczyć je także dzielności i odpowiedzialności. Do tego najlepszym miejscem były góry.

– Wejście w surowy i piękny teren, konfrontacja z trudnością, wysiłkiem tworzą człowieka – mówi Elżbieta. – Sama bez gór nie mogę żyć. Źle znosimy z Emilem płaskie przestrzenie.

Na pierwsze wspólne wakacje we Francji, po roku pobytu, kupili duży ponton. Zawieźli go pociągiem w Pireneje i zanieśli na wysokość 2500 m, żeby móc pływać po jeziorze. Chłopcy od razu popisali się zaradnością. Przewozili na drugą stronę jeziora turystów w zamian za czekoladę.

Wrócić znaną już drogą byłoby nudne. Z mapy wynikało, że po trzech dniach wędrówki przez góry dojdą do innej stacji kolejowej. Gdy osiągnęli cel, okazało się, że pociąg nie kursuje już drugi rok. Kilka razy przemaszerowali w tę i z powrotem przez wioskę, w której była stacja, zmieniając decyzję i kierunek wędrówki. Wreszcie ludzie wyszli z domów zaintrygowani malowniczą grupą: na czele szedł niski Emil, za nim wyższa Elżbieta, 9-letni Stefan, 10,5-roczny Paweł, 16-letnia Ania i pies.– Zawsze zabieraliśmy w góry naszego psa. Dreptał do 2000 m; powyżej trzeba go było włożyć do dodatkowego plecaka, który specjalnie nieśliśmy.

[srodtytul]Solidarność z „Solidarnością”[/srodtytul]

Któregoś dnia, podczas kolejnych wakacji w Pirenejach, zabrakło im chleba. Zeszli do wioski. Sprzedawca bułek, gdy dowiedział się, że są Polakami, zawołał:

– Co wy tu jeszcze robicie? U was przecież robotnicy walczą o wolność! Wracajcie do waszego kraju wspomagać ich. Był sierpień 1980 roku.

Po powrocie do Paryża Elżbieta Cieślar poszła do „Le Monde” i poprosiła o wydrukowanie za darmo ogłoszenia-zapowiedzi manifestacji przed ambasadą polską. Redakcja zgodziła się.

– Przyszło 50 osób. Z kilkoma z nich stworzyliśmy Solidarite avec Solidarność, organizację, która liczyła ok. 100 komitetów powstałych w ciągu kilku miesięcy w całej Francji i zebrała miliony franków. Pod przykrywką pomocy charytatywnej przewoziliśmy do Polski m.in. maszyny drukarskie.

– Stefan także brał w jakiś sposób w tym udział. Gdy jechał w góry do Polski, przekazywał ode mnie wiadomości z Paryża.

[srodtytul]Kuluar Cieślarów[/srodtytul]

Instytut Geografii i Meteorologii w Paryżu ma wspaniały zbiór map. Cieślarowie nauczyli dzieci, jak w nim buszować. Bo to one wybierały szlaki na wakacje. Wybór musiał spełniać dwa warunki: celem było dotarcie do miejsc, gdzie nie spotka się asfaltu przez co najmniej pięć dni, a do pierwszego obozowiska będzie od najbliższej drogi 2,5 godziny marszu.

– Dwie godziny marszu w górach to granica, która zatrzymuje przeciętnego turystę francuskiego obciążonego paroma butelkami wina w plecaku – tłumaczy Elżbieta. – Wystarczy, że pójdziesz pół godziny dalej, to masz gwarancję, że góry są dla ciebie. Jeśli już spotkasz kogoś, to na pewno będzie to ciekawy człowiek.

W miarę jak dzieci rosły, skala trudności była powiększana. Stefan miał 12 lat, kiedy przenieśli się w Alpy. A tam otworzyli nową drogę wspinaczkową – kuluar imienia Cieślarów.

W miasteczku Modan dzieci wypatrzyły na kupionej w księgarni mapie miejsce dla Cieślarów, bo nikogo tam nie będzie. Wszyscy starannie przestudiowali opis terenu, którą stroną języka lodowca przejść, gdzie pokonać szczelinę brzeżną.

– Świtało, kiedy przyszliśmy pod Mont Cenie w masywie Vanoise na granicy francusko-włoskiej. Okazało się, że języka lodowca już nie ma. Odłamał się. Jest nowa konfiguracja terenu. Wypatrzyliśmy drogę wejścia na lodowiec. Była łatwa na początku. Nie związaliśmy się liną. Wchodziliśmy po zamarzniętym żwirze. W pewnym momencie zrobiło się zbyt ciasno i stromo, żeby zakładać raki. Paweł szedł z przodu i czekanem rąbał stopnie. Dopiero w południe stanęliśmy na lodowcu.

Nazwisko Cieślarów po raz pierwszy wpisane zostało na alpejskie mapy. Stefan Cieślar poprowadził później wiele nowych dróg wspinaczkowych w Alpach.

Starszy syn Paweł po maturze pojechał do Chamonix. Wszedł do hotelu i powiedział: „Potrzebuję pracę w tym hotelu, bo nazywa się Mont Blanc. Pracować mogę tylko w nocy, bo w dzień muszę chodzić po górach. Proszę zatrudnić mnie jako recepcjonistę i dać mi miejsce do spania”. Pracował także w schronisku. Wspinał się. Łamał nogi. Wreszcie zdobył uprawnienia przewodnickie, kończąc trzyletni kurs elitarnej szkoły dla przewodników ENSA (Ecole Nationale de Ski et Alpinisme) w Chamonix. Zbyt mierziła go pogarda i niechęć starych górali dla takich jak on intruzów z nizin oraz kult pieniądza, któremu hołdowali, by zostać w Alpach. Wyjechał w Pireneje. Założył z kolegami biuro przewodników wysokogórskich. Wprowadzał turystów w różne góry świata. Razem z żoną objął schronisko Francuskiego Klubu Alpejskiego w masywie Les Erines.

Stefan studiował kierunek filmowy i public relations na uniwersytecie Saint-Denis na obrzeżach Paryża. Zrealizował film dokumentalny „Skruszyć lód” o grupce narkomanów, którą zabrał wraz z przyjacielem w góry. Góry miały być środkiem terapii. Dyplomu nie zrobił. Film porzucił. Uważał, iż wszyscy w tej branży są dla siebie wilkami.

Dusił się w mieście. Nie mógł żyć bez gór. Żona, śliczna Meksykanka, czołowa dziennikarka Radia France International w języku hiszpańskim, nie chciała opuścić Paryża. Rozstali się, ale pozostali przyjaciółmi. Stefan ukończył ENSA w Chamonix. Jako przewodnik jeździł w góry różnych kontynentów. Za swe osiągnięcia wspinaczkowe, wytyczenie nowych dróg, wprowadzony został do ekskluzywnego francuskiego klubu Groupe de Haute Montagne, skupiającego wybitnych alpinistów z całego świata.

W Grenoble z grupą kilku dziewczyn i chłopaków wynajął duży dom. Powstała wspólnota, którą łączyły góry, narty, wspinaczka. Dyskutowali, oglądali filmy, bawili się, czytali książki, gotowali. Kiedy Stefan z trzema kolegami zaginie jesienią 2006 roku w Himalajach, środowisko z Grenoble natychmiast zorganizuje się w stowarzyszenie Revenir du Nepal (Powrócić z Nepalu), założy blog w Internecie i zaalarmuje całą Francję.

[srodtytul]Wypadek w drodze na Ganesh[/srodtytul]

Alarm podniosły dziewczyny. Przyszły w ustalonym z wyprawą kolegów dniu na umówione miejsce w pięknej i dzikiej grupie górskiej Ganesh Himal w Nepalu. Nikogo nie zastały. Zeszły do najbliższej wioski, gdzie ostatni raz widziano czterech alpinistów z Francji. Przez radiotelefon zaalarmowały ambasadę francuską.

W Katmandu przebywał jeden z najlepszych alpinistów francuskich Christian Trommsdorff. Przyleciał wraz z kolegą helikopterem i z dziewczynami poszli do góry. Natrafili na dwa obozy. W namiocie wyżej położonego znaleźli dziennik Jean-Baptiste Moreau. Zapiski kończyły się 26 października 2006 r.

– Dla Jean-Baptiste Moreau Stefan był jakby starszym bratem – mówi Elżbieta Cieślar. Wprowadzał go w wysokie góry. J-B, jak go nazywaliśmy, akurat dostał się do ENSA. Był przepięknym człowiekiem. Dwóch pozostałych: Raphaela Perrssin i Vincenta Villedieu, nie znałam.Mieli wspinać się na Mt Paldor (5896 m), ale z powodu złych warunków śnieżnych w ścianie zdecydowali się pójść na Ganesh VII (6350 m). Co dalej się wydarzyło, pozostawało tajemnicą.

Dzięki akcji w Internecie przyjaciół z Revenir du Nepal w ciągu pięciu dni na specjalne konto wpłynęło 80 tys. euro. Cała Francja żyła sprawą wypadku w Himalajach. Czterej alpiniści mieszkali w różnych miejscach – czterech prefektów monitowało do władz w Paryżu o wszczęcie akcji ratunkowej. Prezydent Chirac wysłał samolot wojskowy, który efektownie, z dużym rozgłosem mediów wystartował... miesiąc później, następnie wylądował w Katmandu z ekwipunkiem i ratownikami na pokładzie, po czym zawrócił na południe Francji. Akcji ratunkowej nie podjęto.

– To była dobra operacja propagandowa, ale nie taka znów bezsensowna z punktu widzenia alpinizmu. Bo oto pierwszy raz rząd zdecydował się wysłać kogoś na ratunek alpinistom na innym kontynencie – uważa matka Stefana Cieślara.

Rodziny ofiar wypadku wystosowały apel o pomoc Nepalczykom w stworzeniu skutecznego systemu ratownictwa górskiego. Podpisali się pod nim parlamentarzyści Unii Europejskiej, alpiniści z różnych krajów, lekarze, dziennikarze.

[srodtytul]Epitafium[/srodtytul]

Część tajemnicy odsłoniła się w lipcu 2007, gdy Jean Coudray, profesor ENSA, udał się wraz z grupą Szerpów w rejon wypadku.

Szczątki dwóch wspinaczy znaleziono na wysokości 4900 m w lawinisku leja opadającego spod wierzchołka Ganesh VII na lodowcu Sanjung. I choć zidentyfikowano ciała, nazwiska nie zostały ujawnione. Elżbieta Cieślar mówi, że tak będzie lepiej. Rodziny będą mogły żyć w przeświadczeniu, że to ich bliscy zostali znalezieni i pochowani.

Szerpowie złożyli ciała w lodowcu i postawili nad nimi kamienny pomnik- czorten.

Kiedy Elżbieta, Emil i Paweł Cieślarowie pojechali do Nepalu w rocznicę śmierci Stefana, nie zastali już śladu po czortenie. Postawili z Szerpami nowy, na pagórku otulonym wodą jeziorka.

W opowiadaniach, które zostawił po sobie Stefan, przewija się motyw kamiennej lawiny, ciąży obsesja śmierci.

– Wszystkie są fikcją literacką – mówi matka. – Nie potrafię powiedzieć, dlaczego śmierć jest tak mocno w nich obecna.

Na czortenie umieścili słowa wzięte z opowiadania Stefana „Odbicie”, w którym bliscy zabitego przez kamienną lawinę alpinisty zastanawiają się nad treścią epitafium dla niego. Dziewczyna tragicznie zmarłego mówi, że on sam mógłby je najlepiej napisać.

Stefan to uczynił.

„Ponad wszystko kochał wolność.

Góry dawały mu przestrzeń, w której mógł się jej oddawać.Umarł jako człowiek wolny”.

[i]Dochód z opowiadań Stefana Cieślara „Pasja gór”, które, staraniem jego matki, opublikowało właśnie w Polsce wydawnictwo STAPIS, przekazany zostanie za pośrednictwem Fundacji Yves Pollet Villard na rozwój ratownictwa w Nepalu. „Przestrzeń wolności” to wstęp Moniki Rogozińskiej do tej książki. Promocja „Pasji gór” odbędzie się 2 grudnia o godz. 18.00 w Traffic Clubie w Warszawie.[/i]

O tym, że Stefan pisał opowiadania, matka dowiedziała się dopiero po jego śmierci.

– W pozostawionych tekstach, notatkach, odnalazłam sprawy, o których wcześniej nie miałam pojęcia – mówi Elżbieta Cieślar. – Na przykład dumę z tego, że mając sześć lat dotknął Historii. Widział w Warszawie nadciągającą tyralierę uzbrojonych w kałasze mężczyzn... „Zazdroszczą mi, że miałem takie przeżycie w dzieciństwie...” – pisał dorosły Stefan we Francji.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Kinga Wyrzykowska o „Porządnych ludziach”
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Literatura
Zmarł laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa