Kogo kąsał Hegel

Z Marci Shore, autorką książki „Kawior i popiół”, rozmawia Krzysztof Masłoń

Aktualizacja: 28.03.2009 09:30 Publikacja: 27.03.2009 23:29

Georg Wilhelm Fredrich Hegel

Georg Wilhelm Fredrich Hegel

Foto: bridgeman art library

[b]RZ: Napisała pani książkę, której bohaterami są m.in. Aleksander Wat i Władysław Broniewski, Wanda Wasilewska i Adam Ważyk, Bruno Jasieński i Julian Tuwim. Skąd to zainteresowanie polskimi poetami – zdawałoby się egzotyczne – u historyka, a nie u literaturoznawcy, do tego u Amerykanki niemającej z Polską nic wspólnego?[/b]

Byłam siedemnastolatką, gdy upadł mur berliński. O komunizmie miałam wtedy bardzo mgliste pojęcie, ale zdawałam sobie sprawę, że z dnia na dzień na moich oczach nastąpiła radykalna zmiana świata. A to nagłe otwarcie się tej części świata było dla mnie wręcz uwodzicielskie. Koniecznie chciałam tu przyjechać.

[b]Do Polski właśnie?[/b]

Nie, w końcu pojechałam do Pragi, w której było wówczas bardzo dużo Amerykanów, z tym że większość z nich wróciła do Stanów, a ja w jakimś sensie nigdy już nie wróciłam.

[b]Jak to? Mieszka pani przecież...[/b]

Obecnie w New Haven, w Connecticut. Pracuję na Uniwersytecie Yale, wykładam intelektualne dzieje Europy.

[b]Czyli zajmuje się pani mniej więcej tym samym, o czym traktuje „Kawior i popiół”. Ale od intelektualnej historii Starego Kontynentu daleko jeszcze do polskiej poezji.[/b]

Nie jestem krytykiem literackim, lecz historykiem. Trudno powiedzieć, że „Kawior i popiół” jest książką o poezji, choć – rzeczywiście – wiele osób, którymi się zajmowałam, pisało wiersze. W czasie studiów zainteresowałam się dysydentami w Czechosłowacji: Havlem, Patoczką, Kunderą, Simeczką, i w pewnym momencie – nie od razu – zrozumiałam, że wielu przeciwników komunizmu było marksistowskimi rewizjonistami, a jeszcze później pojęłam, że starsi z nich, zanim przeszli na pozycje rewizjonistyczne, byli stalinistami. Ta metamorfoza zafascynowała mnie. Napisałam pracę magisterską o Związku Pisarzy Czechosłowackich w okresie stalinowskim i późniejszym, do roku 1968. Doszłam wtedy do przekonania, że ci ludzie swoją drogę do komunizmu znaleźli w wyniku doświadczeń wojennych. Że to II wojna światowa była w ich wypadku wydarzeniem kluczowym. I stało się dla mnie jasne, że jeśli chcę zrozumieć postawę tych intelektualistów, ich problemy, jeśli chcę zrozumieć katastrofę wojenną, którą przeżyli, powinnam być nie na marginesie, ale w centrum. Czyli nie w Pradze, lecz w Warszawie.

[b]A jaki był wtedy i jaki jest teraz pani stosunek do marksizmu?[/b]

Jako historyk doceniam uwodzicielską moc, którą marksizm posiadał w dwudziestym stuleciu, ale osobiście nie byłam nigdy pod jego wpływem. Nie dlatego, że byłam na to za mądra, po prostu urodziłam się za późno.

[b]A jak, pani zdaniem, prezentuje się marksizm dzisiaj?[/b]

W sensie historycznym – we wszelkich rozmaitych formach – nie da się go lekceważyć. Marksizm charakteryzuje m.in. świadomość teraźniejszości jako ulotnej chwili na drodze wiodącej w przyszłość. I właśnie zmiana koncepcji czasu z cyklicznej na liniową była kluczowym elementem określającym przełom, który nazywamy modernité. W tym kontekście – czyli w kontekście historyka, który się stara zrozumieć europejską modernité – nie jest on czymś minionym. Dlatego zwracam uwagę na wypowiedź

Jacques’a Derridy sugerującą, że widmo Marksa dopiero nadejdzie, a duch marksizmu – ze swą ontologią, heglizmem, ideą postępu – pozostanie z nami.

[b]Podtytuł pani książki brzmi: „Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem”, ale najważniejszy jest – moim zdaniem – pierwszy człon tytułu „Kawior i popiół”. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w akcesie wielu intelektualistów do marksizmu nie chodziło o żadne ukąszenie heglowskie, bo „kąsał – jak mówił Herbert – Berman, kąsał Sokorski, kąsał Kroński”. A im chodziło o władzę, o rząd dusz, o kawior wreszcie.[/b]

Dobrze pamiętam to zdanie Herberta w rozmowie z Trznadlem, poważnie bowiem zastanawiałam się nad tym. Herbertowi chodziło jednak o okres powojenny, już stalinowski, o tych ludzi, których nowemu reżimowi komunistycznemu udało się przekonać, by doń dołączyli. Nie ma wątpliwości, że było bardzo dużo oportunistów w późniejszych dekadach. Ale pokolenie Broniewskiego za opowiedzenie się za marksizmem, za komunizmem trafiało do więzień.

[b]Nie obawiała się pani pisać o ludziach, którzy mają tak złe konotacje jak Wasilewska czy Berman?[/b]

Proszę pamiętać, że nie pisałam „Kawioru i popiołu” dla czytelników polskich. Nie miałam żadnych uprzedzeń – wobec nikogo, natomiast każdego chciałam zrozumieć. Strachu nie miałam, dla mnie tabu z góry nie było – nie dlatego, że jestem specjalnie odważna, bo nie jestem, i nie lubię konfliktów, lecz po prostu dlatego, że nie jestem stąd.

[b]W stosunku do swoich bohaterów używa pani pojęcia „awangarda literacka”. To nieścisłe, choćby w przypadku Broniewskiego.[/b]

Związany był jednak z tym środowiskiem, a to ono mnie interesowało. Odkąd jako studentka czytałam „Korzenie totalitaryzmu” Hannah Arendt, ciekawiło mnie zacieranie granicy między sferami prywatną i publiczną, co, jak ona opisuje, jest charakterystyczne dla systemów totalitarnych. Chciałam zbadać te sprawy przez zajmowanie się ludźmi, którzy się ze sobą znali i utrzymywali bliskie stosunki towarzyskie.

[b]I to one okazywały się najtrwalsze. Jak, między Aleksandrem Watem a Jakubem Bermanem, jego partyjnym mentorem z czasów przedwojennego „Miesięcznika Literackiego”. Uczył go marksizmu z rekomendacji sławnego socjologa Ludwika Krzywickiego. To też pokazuje rozległość tego środowiska, bynajmniej nie wyłącznie literackiego.[/b]

To był świat Aleksandra Wata. Nawet gdy znalazł się na Zachodzie, bardziej czuł się związany z pozostałymi w kraju komunistami niż z antykomunistyczną emigracją – mimo że Wat też był wtedy antykomunistą. Przy czym dręczyły go wyrzuty sumienia za to, że choć w niewielkim stopniu, pomagał komunizmowi. Wątkiem jego wspomnień jest właśnie wina.

[b]O „Miesięczniku Literackiem” powiadał: „To jest corpus delicti nikczemnienia. Historia mego znikczemnienia w komunizmie i przez komunizm”.[/b]

Więzy między ludźmi tego środowiska często okazywały się niezwykle trwałe, bez względu na poważne różnice ideologiczne. W końcu na Zachód wyjechał Wat dzięki,

m.in., Gucie Berman, żonie Jakuba.

[b]Tak jak Miłoszowi załatwiła paszport żona Zygmunta Modzelewskiego Natalia. Ale skoro mówimy o Wacie, który niemal całą swą rodzinę stracił w Holokauście, a sam przeżył gehennę w ZSRR, to dokonał on znamiennego rozróżnienia między odpowiedzialnością nazistów i komunistów za całe zło XX wieku. Otóż podkreślał, że Niemcy sami wybrali sobie Hitlera, poparli go i czerpali korzyści z jego polityki, natomiast Rosjanie byli pierwszą i główną ofiarą bolszewickiego spisku. Dlatego też nie dzielił Niemców na dobrych i złych, lecz winą obarczał cały naród niemiecki.[/b]

Z kolei Tuwim podzielił ludzi na dobrych i złych. Ci pierwsi to byli antyfaszyści albo komuniści, ci drudzy – naziści.

[b]W efekcie pisał do Jacka Różańskiego: „W panu widzę mściciela mojej matki”. Na kim to mścić się miał, zdaniem Tuwima, ten bezpieczniacki oprawca?[/b]

Na faszystach.

[b]Polskich?[/b]

To już jeden Tuwim wiedział. Jeżeli chodzi o politykę, on był bardzo naiwny, dziecinny, pewnie zbyt delikatny. W jego ówczesnym pojęciu świat był czarno-biały. Nie widział niczego pośrodku. Moim zdaniem ten jego prymitywistyczny dogmatyzm powojenny był ściśle związany z poczuciem winy za to, że opuścił matkę, którą zamordowali hitlerowcy, podczas gdy on był na Zachodzie. Tuwim przed wojną nie doceniał niebezpieczeństwa grożącego polskim Żydom, nie solidaryzował się z nimi, był zbyt zaabsorbowany sobą i – przede wszystkim – poezją.

Ale mam wrażenie, że domaga się pan ode mnie odpowiedzi, których udzielić nie jestem w stanie. Jako historyk przez cały czas starałam się rozwikłać jak najwięcej fragmentów zagadki, abym była w stanie jak najpełniej zrozumieć – i opowiedzieć – co się stało. Dlaczego to się stało – to już jest inna kwestia, i nie jestem przekonana, czy mamy możliwość dowiedzenia się tego na pewno.

Sama np. nie potrafię zrozumieć, jak Wanda Wasilewska mogła się pogodzić z zamordowaniem swojego męża Mariana Bogatki, wykazać wyrozumiałość dla sprawców zabójstwa popełnionego ponoć, przez przypadek.

[b]

To absolutnie koszmarna historia, której epilogiem był, po śmierci Wasilewskiej w 1964 roku, nekrolog w „Izwiestiach” podpisany m.in. przez Ołeksandra Kornijczuka i Mykołę Bażana, czyli ludzi, których Chruszczow wysłał do „naszej drogiej Wandy Lwownej”, by usprawiedliwić mord dokonany przez NKWD. No a ten pierwszy został przecież jej mężem.[/b]

Jak pisał Chruszczow w swoich pamiętnikach: „Wasilewska uwierzyła, że nie było w tym przypadku premedytacji i aktywnie pracowała dalej, przyjaźnie do nas nastawiona”. Pomyślałam: Boże, jak mogła się z czymś takim pogodzić? W Moskwie poznałam córkę Wandy Wasilewskiej Ewę. Dowiedziałam się od niej, że matka przez całe życie nie powiedziała jej ani jednego słowa na ten temat. Bardzo bolesna historia – szczególnie bolesna dla pani Ewy.

[b]Przypadek Wasilewskiej, która nie chciała wrócić do ojczyzny, póki ta nie stanie się sowiecką republiką, jest pod każdym względem skrajny. Ale i przypadki innych pani bohaterów wskazują na to, że o ich postępowaniu mógł decydować strach.[/b]

– Nie nazwałabym ich „moimi bohaterami” – ta fraza jest nieco zbyt dwuznaczna po polsku. W każdym razie różnie to wyglądało w różnym czasie, na pewno decydował we Lwowie w 1940 roku, o czym pisał Julian Stryjkowski w książce zatytułowanej właśnie „Wielki strach”. Ci wszyscy ludzie, tacy jak Wat, zobaczyli wtedy, czym jest Związek Radziecki, czym jest komunizm w praktyce. Ujrzeli go takim, jakim był naprawdę, a nie takim, jakim go sobie wyobrażali w Ziemiańskiej. I byli przerażeni. To już był inny etap w ich ideologicznym rozwoju. Dodałabym, że mimo tego strachu Broniewski był niepokorny, nieuległy we Lwowie.

[b]Trudno się zgodzić z pani oceną Polski pomajowej, po zamachu Piłsudskiego jako „na dobrą sprawę – dyktatury”. Cóż to była za dyktatura, skoro w dziesięciolecie odzyskania przez Polskę niepodległości, na uczczenie rocznicy w Poznaniu podczas Powszechnej Wystawy Krajowej przygotowanie widowiska „Polityka społeczna RP”, jawnie propagującego komunizm, powierzono dobranemu triu: Wat – Schiller – Daszewski.[/b]

Z pewnością dyktatura ta była jeszcze stosunkowo łagodna, jednak to była dyktatura, która nabrała ostrości po śmierci Piłsudskiego. Przewrót majowy początkowo popierali przecież nie tylko Tuwim i Słonimski, ale i polscy komuniści. A co do spektaklu, to jednak szybko został zdjęty.

[b]Za to sowicie opłacony, dzięki czemu Wat i Daszewski – z żonami – mogli pojechać na Zachód, do Berlina i Paryża, by naocznie się przekonać o rewolucyjnych nastrojach w Europie. Zobaczyli jedynie, jak pisał Wat, „dekadencję, rozpustę Babilonu”.[/b]

W Polsce tymczasem sytuacja się zmieniła. W latach 30. na uniwersytetach pojawiło się getto ławkowe, miał miejsce bojkot ekonomiczny Żydów, uaktywnili się „żyletkarze”, coraz więcej było namacalnych dowodów antysemityzmu.

[b]Jakie znaczenie miał fakt, że większość postaci z pani książki była pochodzenia żydowskiego?[/b]

Pisząc książkę, uważałam czasem, że nie ma to żadnego znaczenia, a czasem, że znaczenie to jest pierwszorzędne. To nie jest sprawa ani prosta, ani jednoznaczna. Świat polityki bardzo się zresztą w latach 30. spolaryzował, z jednej strony była skrajna lewica, z drugiej – skrajna prawica, przy właściwie nieobecności centrum. Trudno było, chociaż nie niemożliwe, dla Polaka żydowskiego pochodzenia dołączyć do polskiej prawicy, zresztą do żydowskiej prawicy również. Jednocześnie odczuwało się, że przestrzeń dla stania z boku znikała. Co więcej ci intelektualiści żydowskiego pochodzenia najczęściej nie czuli się wtedy Żydami, za to dogłębnie – Polakami, choć równolegle kosmopolitami. Złożoność tej sprawy i na tym polega. Pod koniec życia w swoim „Zeszycie ostatnim” Wat pisał, że nie czuje się polskim Żydem ani Żydem Polakiem, raczej czuje się w pełni i Polakiem, i Żydem. W pewnym momencie Stryjkowski czuł to samo – więc nawet w momentach, kiedy żydowskość była dla nich bardzo ważna, polskość się nie zmniejszała. W okresie międzywojennym awangardzista Leon Chwistek propagował teorię „wielości rzeczywistości w sztuce”. W swojej książce chyba propaguję teorię „wielości tożsamości”, czyli „wielotożsamowościowości”.

[b]

Poszczególne przypadki bardzo się jednak różniły. Julian Stryjkowski z powodzeniem mógłby zostać syjonistą, gdyby go koło syjonistyczne nie odrzuciło – jako homoseksualistę. A rodzony brat Adama Ważyka Saul pisał syjonistyczne wiersze...[/b]

Istotnie, losy ich mogły ułożyć się inaczej, ale tu dochodzimy do rozważań o roli przypadku w życiu. Zresztą te rozdzielone rodziny same w sobie stanowią dowód przeciwko determinizmu – i kulturalnemu, i genetycznemu. Dla każdego bowiem życie składało się z wyborów.

[b]Adam Ważyk po wojnie nie wyłącznie humorystycznie porównywany był ze Żdanowem. Jako „terroretyk” kultury i naczelny redaktor „Twórczości” wyrządził literaturze polskiej tak ewidentne szkody, że nie- podobna zaakceptować powtarzanego przez niego wytłumaczenia: „Byłem w domu wariatów”. Jeśli nawet był, to nie jako pacjent, lecz wyjątkowo brutalny sanitariusz. Tym bardziej do refleksji skłaniają jego późniejsze histeryczne reakcje, gdy ktoś wypominał mu jego akces do komuny.[/b]

To jest sprawa uczciwości rozrachunków przeprowadzonych z sobą samym. Ważykowi nie udało się wymyślić siebie od nowa, co powiodło się z tej grupy chyba jedynie Antoniemu Słonimskiemu, który znalazł w sobie potrzebną do tego siłę.

[b]Słonimski marksistą nigdy nie był, przez kilka lat służył natomiast reżimowi komunistycznemu po swoim powrocie do kraju w 1951 roku. Ale, jak pani pisze, marksistów z tego pokolenia zniszczył marksizm właśnie. „Ich historia – cytuję – nie dopuszcza estetycznie satysfakcjonującego zakończenia. Nie stali się rewizjonistami, nie próbowali się przedrzeć przez pokłady stalinizmu i leninizmu, by powrócić do Marksa – byli zbyt starzy, zbyt sponiewierani. To zadanie przypadło w udziale dopiero następnemu pokoleniu, pokoleniu Leszka Kołakowskiego”. Pięknie, ale w rezultacie to następne pokolenie, z Kołakowskim włącznie, musiało marksizm odrzucić, i to, jak się zdaje, definitywnie.[/b]

I udało im się znaleźć nowy sposób na życie, na przeszłość i przyszłość, nowy sposób pisania. Ich poprzednicy marzyli o tym jedynie, by stopić się w jedno z Historią, i to wreszcie okazało się dla nich zgubne.

[b]W epilogu przywołuje pani Sławoja Żiżka, późnego wnuka Marksa, który – moim zdaniem – mija się w tym wypadku z rozsądkiem. Rzecz dotyczy natury totalitaryzmu stalinowskiego i faszystowskiego. Żiżek powiada: „Kiedy faszystowski Przywódca kończy swoje publiczne wystąpie- nie i tłum bije brawo, Przywódca uznaje siebie za adresata aplauzu (spogląda w odległy punkt, skłania się publiczności albo coś podobnego), przywódca stalinowski zaś (na przykład sekretarz generalny partii po zakończeniu swego wystąpienia na zjeździe) sam powstaje i zaczyna bić brawo. Różnica ta sygnalizuje zasadniczo odmienną pozycję dyskur- sywną: przywódca stalinowski również musi bić brawo, ponieważ prawdziwym adresatem ludowego aplauzu nie jest on sam, lecz wielki Inny Historii, którego jest on pokornym instrumentem i służebnikiem”. Co do mnie to uważam, że taki gensek bijący sobie brawo niczym się nie różni od uczestnika głupawego teleturnieju, który oklaskami nagradza siebie za prawidłową odpowiedź. Wykazują ten sam stopień samozadowolenia.[/b]

Pan może źle Żiżka zrozumiał. Nie wykluczam samozadowolenia ze strony obu przywódców, jednak nie o to chodzi. Dla Żiżka rzecz dotyczy raczej różnicy filozoficznej między faszyzmem a stalinizmem. On tu nie broni żadnego z nich, raczej zwraca uwagę na heglowskie korzenie marksizmu, które – moim zdaniem – mają dosyć głębokie znaczenie. Dla takich intelektualistów jak Wat, uwodzicielska moc marksizmu polegała właśnie na heglizmie. Tu chodzi właśnie o ukąszenie heglowskie, o spełnienie przez unicestwienie się, o udział w wielkim Duchu Historii, który jest większy od jakiegokolwiek, najważniejszego nawet człowieka.

[b]A moim zdaniem najmarniejszy człowiek jest ważniejszy od największego ducha, historycznego także. Pozostaniemy więc przy swoich zdaniach, dziękuję za rozmowę.[/b]

Proszę, niech pan nie zrozumie mnie źle: staram się tu opisać i wyjaśnić przeżycia i sposób myślenia tych postaci. Nie jestem ich adwokatem ani obrońcą, sama nie wierzę w Ducha Historii. Jeżeli panu zależy na tym, abym określiła swoje stanowisko, powiedzmy, filozoficzne, najbliższy jest mi egzystencjalizm: zakładam, że jesteśmy opuszczeni w świecie przypadkowości, gdzie mamy i ogromną wolność, i ogromną odpowiedzialność. I musimy wybrać swoje drogi.

[ramka]Marci Shore

Profesor historii uniwersytetu Yale. W 2004 roku rękopis książki „Kawior i popiół”, wydanej po angielsku dwa lata później, został wyróżniony Fraenkel Prize, nagrodą przyznawaną autorom wybitnych dzieł z zakresu historii najnowszej. Polska edycja „Kawioru i popiołu”, w przekładzie Marcina Szustera, ukazała się nakładem Świata Książki. Autorka pracuje obecnie nad projektem naukowym dotyczącym fenomenologii w środkowo-wschodniej Europie w XX wieku. [/ramka]

[b]RZ: Napisała pani książkę, której bohaterami są m.in. Aleksander Wat i Władysław Broniewski, Wanda Wasilewska i Adam Ważyk, Bruno Jasieński i Julian Tuwim. Skąd to zainteresowanie polskimi poetami – zdawałoby się egzotyczne – u historyka, a nie u literaturoznawcy, do tego u Amerykanki niemającej z Polską nic wspólnego?[/b]

Byłam siedemnastolatką, gdy upadł mur berliński. O komunizmie miałam wtedy bardzo mgliste pojęcie, ale zdawałam sobie sprawę, że z dnia na dzień na moich oczach nastąpiła radykalna zmiana świata. A to nagłe otwarcie się tej części świata było dla mnie wręcz uwodzicielskie. Koniecznie chciałam tu przyjechać.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Literatura
Zmarł laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa
Literatura
Zamek Sarny. Czy zabytek i flagowe miejsce festiwalu Olgi Tokarczuk zaleją Wody Polskie?