W czasach, kiedy kryminały mają po 800 stron, opowieści dla młodzieży niewiele mniej, za to rozciągają się na wielotomowe serie, a kontrakty pisarzy zobowiązują ich do corocznych premier, proza Babla wydaje się z innej epoki. Najlepiej czuł się w krótkiej formie, na kilka, kilkanaście stron, choć pisał też dziennik czy sztuki teatralne.
Czystość stylu jest owocem katorżniczej pracy, bruliony pierwszych „Opowiadań odeskich" składają się na gruby tom. Czterostronicowa nowela „Lubka Kozak" miała 22 wersje. W Polsce prozę tę zawdzięczamy głównie jej tłumaczowi Jerzemu Pomianowskiemu. „Zdanie Babla jest dla mnie metrem z Sevres – jasności, dobitności, a nawet ukrytej śmieszności wszystkich naszych dramatów" – pisał.
Sam autor „Armii konnej" był świadomy mocy swych zdań, nie grzesząc skromnością, mówił: „Gotów jestem napisać opowiadanie o praniu bielizny i niewykluczone, że zabrzmi jak proza Juliusza Cezara". Albo: „Tylko geniusz może sobie pozwolić na dwa przymiotniki przy jednym rzeczowniku". Był niski, łysawy, cierpiał na astmę. Ale dla wielu był wzorem.
Nieważne, o czym pisał, czy to autobiograficzne opowiadania o młodości, dziennik z kampanii polskiej w 1920 r., czy późniejsze historie o odeskim królu szajek i szemranych środowisk, Beni Krzyku, wschodnim „Ojcu chrzestnym", zawsze poruszająca jest plastyczność tej prozy. Ale i jej groza. Opisy gwałtów, mordów, pożarów, pogromów, których ofiarą padli cywile ze wsi Wołynia i Podola, robią wrażenie na czytelniku oswojonym już z relacjami z obozów, świadectwami Zagłady.