„Pijaństwo jak między mężczyznami, tak między kobietami było powszechnem. Od najdawniejszych czasów Litwini umieli u siebie w domu warzyć piwo, miód, kobyle mleko zmięszane z ciepłą krwią źwierząt, od której otrzymywało moc. Ten ostatni napój można było pić tylko po poświęceniu. Wszystkie napoje dla smaku zaprawiano pachnącemi ziołami” – pisał Ludwik z Pokiewia w 1846 r. „Żmudź sławi się swoim serem, cenionym wyżej nad holenderski, i piwem, które tam każda gospodyni sama przyrządza w kubełkach i garnkach. W smaku i mocy przechodzą one wszystkie fabryczne piwa i są bardzo zdrowe i tuczące”.
Różne bywały wynalazki. Młodzież szkolna znajdowała skromniutkie, ale prawdziwe, procenty w napoju zwanym sołoduchą. Po wyrobieniu ciasta chlebowego dzieżę zalewano ciepłą wodą i po kilku dniach, gdy płyn nabrał mocy, piło się go, słodząc miodem albo cukrem.
Ciekawy przepis daje Jan Szyttler, wilnianin, który był kucharzem na dworze Stanisława Augusta (pod kierownictwem sławnego kuchmistrza Pawła Tremo): „W myśliwskim stanie rozkoszą jest po pracy spoczynek, smaczna wieczerza i kielich... Dlatego też wspomnę o rozgrzewającym i zdrowym truneczku.
Wziąć garnek polewany mocny półtora garncowy, włożyć weń pół funta fig i kilkanaście gorzkich, łut cynamonu, kilka goździków, strączek wanilii, że trzech cytryn same cedro zestrugać, że trzech pomarańczy, miodu patoki lipcem zwanej kwartę, to wszystko zalać mocną wódką, oblepić i wstawić do pieca wypalonego, zamknąć na dzień cały; poczem na serwetę lub gęste sito przepuścić do wazy. Trunek ten będzie wyborny na toast: Niech żyją myśliwi”.
Do dziś przetrwała tradycja kresowych nalewek, ba, powiedziałbym, że od niedawna rozkwita w najlepsze. Poniżej dwa przepisy ze skarbczyka panny apteczkowej.