Piotr Uklański - rozmowa

Naziści z filmów, dyskoteka, orzeł i dziecięce rysunki. Zachęta otwiera jutro "Czterdzieści cztery”, retrospektywną wystawę Piotra Uklańskiego

Publikacja: 09.12.2012 18:41

Piotr Uklański, ur. 1968 r. Mieszka i pracuje w Nowym Jorku. Posługuje się – fotografią i filmem, je

Piotr Uklański, ur. 1968 r. Mieszka i pracuje w Nowym Jorku. Posługuje się – fotografią i filmem, jest autorem rzeźb, obrazów, wideo, performance

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Pokazywani 12 lat temu w Zachęcie „Naziści" zrobili z pana prowokatora polskiej sztuki. Jutro otwierana retrospektywa mianuje na klasyka. Czas na podsumowanie?

Zachęta nie robi z artysty klasyka, sam musi chcieć nim zostać. Jeżeli taka instytucja proponuje retrospektywny pokaz, to od ciebie zależy, jak go ułożysz. Jeżeli grzecznie poukładasz prace z kolejnych etapów, jedne wynikają z drugich, robisz wystawę klasyczną i stajesz się klasykiem. Ale można rozegrać to zupełnie inaczej. Niczego nie chcę podsumowywać, nie interesuje mnie przeszłość, raczej zapowiadam pewne tematy na przyszłość, na przykład kryzys wieku średniego...

Gdzie pan był w grudniu 2000 roku, kiedy Daniel Olbrychski przyszedł na wystawę z szablą i ekipą telewizyjną?

W Paryżu, największą trudnością była wówczas komunikacja. Telefony z Warszawy dzwoniły w moim nowojorskim mieszkaniu, gdzie odbierała je żona i próbowała mnie łapać we Francji w hotelu bądź galerii, gdzie instalowałem wystawę. Oczywiście nieprzyjemne były listy, jakie otrzymywała Anda Rottenberg jako szefowa Zachęty, interwencje ministra kultury, który żądał ode mnie zmian, zaaresztowanie prac przez policję... Ale nie przesadzajmy. Pomagał mi dystans, również ten geograficzny. To nie było wydarzenie, które zmieniło mnie jako artystę. Pokazywałem „Nazistów" w dziesięciu miastach, m.in. Chicago, Nowym Jorku... Tylko w Londynie przed otwarciem budzili kontrowersje.

Pana ulubioną strategią artystyczną jest ustawianie się w roli ironisty, demaskatora iluzji społecznych, sprawdzanie, na ile dotychczasowe symbole mają jeszcze treść. Wyobraża pan sobie robienie sztuki na poważnie?

Ależ ja traktuję sztukę bardzo poważnie i fakt, że okazjonalnie jest ubrana w lżejszą formę, tego nie zmieni. Czy „Naziści" tańczący w dyskotece, gdzie bawi się również orzeł z naszego godła, są  tylko żartem? Nie do końca. A propos to tak wygląda „Polska Uber Alles" w jednej z sal Zachęty. Ustawienie mnie w roli błazna, artystycznego prowokatora nie odpowiada mi.

To, co robię jako artysta, jest odzwierciedleniem tego, jak funkcjonuję w życiu. A ja nie przeżywam świata ze śmiertelną powagą.

Papież Jan Paweł II, Solidarność, naziści... Bierze się pan za najważniejsze, a jednocześnie najgłośniejsze medialnie tematy. Gdzie jest granica między koniunkturalizmem a powagą?

Koniunkturalizmem? W jakim sensie? Ja nie patrzę na nie jak na medialne tematy, tylko wyczerpane symbole.

Początek takich projektów jest często bardzo prozaiczny. Kiedy dostałem zaproszenie na zrobienie specjalnego projektu na biennale sztuki w San Paulo w 2004 roku, zastanawiałem się, jaką pracę zaproponować. Opcje w takich sytuacjach są dość ograniczone. Albo jedź tam na kilka tygodni, rozejrzyj się i zrób projekt, który wpisze się w kontekst miejsca, albo nie ma co oglądać się na lokalność - zrób coś uniwersalnego.

Trochę w reakcji na taki kontekst postanowiłem zrobić coś odwrotnego i przywieźć do Brazylii coś najbardziej polskiego, czyli polskiego Papieża. Na miejscu udało się zaangażować jednostkę brazylijskiej armii. Ustawiłem około trzech tysięcy żołnierzy w kształt głowy papieża i sfotografowałem z góry. Interesowała mnie granica między znakiem graficznym, jakim jest człowiek widziany z wysokości 60 metrów, a jego indywidualnością, która gubi się na zdjęciu. Proces podporządkowania jednostki jakiemuś projektowi.

Polska żyje stereotypem, że polski artysta, by zrobić karierę, musi się wyrzec polskości. Pan w 2008 roku w nowojorskiej Gagosian Galery zrobił najbardziej polską wystawę: z krakowskimi szopkami, powstaniem warszawskim, wielkim orłem i flagą biało-czerwoną. Z polskości robi pan atut?

Jak najbardziej. Wystawa w Gagosian została zrozumiana na bardzo ogólnym poziomie jako manifestacja „polish power". Szczegółów oczywiście prawie nikt nie rozpoznał: powstanie warszawskie myliło się z powstaniem w getcie itd.

Wcześniej, w 2004 r. w Paryżu, zrealizowałem pomnik „Wieczny płomień przyjaźni polsko-francuskiej" oraz w 2005 r. zrobiłem pokaz pt. „Polonia", tamże. W jednej z sal „Polonii" stał olbrzymi biały orzeł, w drugiej na ścianie wisiały dwie monumentalne tafle szkła: biała i czerwona, układające się w naszą flagę. Zbiegło się to z wstępowaniem Polski do Unii Europejskiej, któremu towarzyszyła nagonka na polskich hydraulików, którzy zaczęli przetykać francuskie rury. A tutaj wystawa, która jest agresywna w tej polskości, nie podkulamy ogona, ale pokazujemy siłę.

Nie zniechęciło to pana. W zeszłym roku wystawił pan swoją platformę na paradę Puławskiego. Właściwie po co?

Kiedy przygotowywałem tę wystawę, przeniosłem swą pracownię na Greenpoint, polską dzielnicę w Nowym Jorku. Inspirował mnie ten paradoks, że Polacy przebywają ocean, by dotrzeć do Nowego Jorku, i zatrzymują się o szerokość rzeki przed swym wymarzonym miastem. A wielu z nich przez resztę życia już tej rzeki nie przekracza, bo nie ma potrzeby. Tam i lekarz, i piekarz mówią po polsku. Mój udział w Paradzie to rodzaj nadutożsamienia się z tą społecznością. Tym razem chciałem skonfrontować mój projekt nie z artystyczną elitą Nowego Jorku, ale zamkniętym światem emigracji, gdzie przaśność miesza się z klerykalizmem. Na mojej platformie jechał olbrzymi wypasiony orzeł zrobiony z balonów, bujający się w rytm muzyki reggae. Nie wszyscy chyba złapali ironię, bo dostaliśmy nagrodę za najładniejszą platformę parady.

Co na te pomysły kuratorzy Gagosian Gallery, największej prywatnej galerii na świecie, która pana reprezentuje?

„Biało-czerwona" była pierwszą wystawą, jaką tam zrobiłem. Oczywiście stereotyp nakazuje, że wchodząc do galerii, powinienem zrobić 10 takich samych obrazów, które dobrze się sprzedadzą. Ale ja się na to nie piszę. Dzisiejszy świat sztuki nie jest tak jednoznaczny, dużo ciekawszy okazał się projekt wokół getta kulturowego potencjalnie kreujący dysonans.

Jako artysta odczuwa pan presję rynku?

No tak, pieniądze korumpują ludzi. A co z rutyną, chęcią sławy, popularności, zmęczeniem, seksem...

Pokazywani 12 lat temu w Zachęcie „Naziści" zrobili z pana prowokatora polskiej sztuki. Jutro otwierana retrospektywa mianuje na klasyka. Czas na podsumowanie?

Zachęta nie robi z artysty klasyka, sam musi chcieć nim zostać. Jeżeli taka instytucja proponuje retrospektywny pokaz, to od ciebie zależy, jak go ułożysz. Jeżeli grzecznie poukładasz prace z kolejnych etapów, jedne wynikają z drugich, robisz wystawę klasyczną i stajesz się klasykiem. Ale można rozegrać to zupełnie inaczej. Niczego nie chcę podsumowywać, nie interesuje mnie przeszłość, raczej zapowiadam pewne tematy na przyszłość, na przykład kryzys wieku średniego...

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Muzeum Historii Polski na 11 listopada: Wystawa „1025. Narodziny królestwa”
Kultura
WspółKongres Kultury: trudna prawda o artystach i rządzie
Kultura
Festiwal Eufonie to sieć muzycznych powiązań
Kultura
Co artyści powiedzą o władzy
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Kultura
Dyrektor państwowego instytutu złożyła rezygnację. Teraz ją wycofuje i oskarża ministerstwo
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje