Mikołaj Kolada - rozmowa

Rosyjski dramaturg i reżyser Mikołaj Kolada o premierze „Rewizora” i festiwalu swoich spektakli w Teatrze Studio - opowiada Janowi Bończy-Szabłowskiemu.

Publikacja: 06.11.2014 07:29

Mikołaj Kolada, (ur. 1957), autor m.in. „Merylin Mogoł” i „Martwej królewny”, od 1993 r. także reżys

Mikołaj Kolada, (ur. 1957), autor m.in. „Merylin Mogoł” i „Martwej królewny”, od 1993 r. także reżyser, laureat wielu nagród teatralnych w Rosji i Europie

Foto: Teatr Studio

Rz: Pańskie sztuki grane są w całej Polsce, Warszawa została oblepiona plakatami reklamującymi Festiwal Kolady, ale pańska droga do teatru nie była łatwa...

Mikołaj Kolada:

Było na niej trochę wybojów. Pochodzę z prostej i biednej rodziny. Mama traktorzystka, ojciec kierowca, czwórka rodzeństwa, w tym siostra, która mając siedem lat zmarła na zapalenie opon mózgowych. Do tego małe miasteczko Priesnogorkowka. W takich warunkach nie sposób nie marzyć o bogactwie i sławie.

Zobacz galerię zdjęć

Pan chyba nigdy nie rezygnował z marzeń?

Bo nie warto. Jako 15-latek zostałem przyjęty do akademii teatralnej na wydział aktorski, kilka lat byłem aktorem, potem napisałem sztukę, która zyskała dużą popularność, grało ją wiele teatrów. Od tamtych czasów tylko piszę, a od 1993 roku reżyseruję spektakle.

To, że urodził się pan w małym miasteczku pozwoliło lepiej dotrzeć do „skrzywdzonych i poniżonych"?

Z pewnością. Dla mnie ci ludzie są bliscy, znam ich sprawy. I za to często obrywam po głowie od krytyków, którzy mówią, że zajmuję się patologią, ludźmi z marginesu. Na szczęście całe życie słucham tylko siebie, nie tych, którzy wiedzą lepiej.

A władze w Rosji nie traktują pana jako szkodnika, który ukazuje to wszystko co w ludziach jest wstydliwie przemilczane?

Moje sztuki grane są w tak wielu teatrach, od Moskwy i Petersburga po niewielkie miasta, że trudno je przemilczeć. Nie mam więc powodu narzekać. Z odbiorem bywa różnie. Niektórzy dramaturdzy i dyrektorzy teatrów określili je jako „czernucha", czyli wyjątkowo negatywny, mroczny obraz prostego człowieka. Zdarzyła się nawet inna pogardliwa nazwa: pornucha jako pewien podgatunek. Na szczęście mamy wiele teatrów i wielu dyrektorów, którzy nie ulegają tej propagandzie i wiedzą, że warto je wystawić.

A jak z perspektywy Jekaterinburga patrzy Pan na mieszkańców Moskwy?

Mam wrażenie, że to nie Rosja lecz oddzielne państwo, taki Watykan. Tam są inni ludzie, inne ceny, inne wartości.

Człowiek „skrzywdzony i poniżony" o jakim pan pisze w „Martwej królewnie", czy „Merlin Mongoł" uważany jest w Moskwie za abstrakcję?

Dla części moskwian z pewnością to egzotyczni bohaterowie i tematy abstrakcyjne. Ale w moskiewskim Teatrze Sowremiennik „Merlin Mongoł" grana jest od ponad 22 lat. Obsada na tyle się zestarzała, że trzeba ją było wymienić na młodszą, a sala na osiemset miejsc stale wypełniona jest po brzegi.

Sztuka „Proca" musiała wzbudzić sensację, jako pierwszy dramaturg w Rosji poruszył Pan temat homoseksualizmu.

Ten utwór w 1989 roku wybuchł niczym bomba. W jednym z teatrów wystawili ją tak, że sam zażądałem zdjęcia z afisza. Wyciszono wszystkie tematy homoerotyczne i powstało przedstawienie o przyjaźni studenta zafascynowanego odwagą uczestnika wojny w Afganistanie, który powrócił stamtąd bez nóg. A to nie było tematem mojej sztuki. Na szczęście było też głośne przedstawienie grane przez sześć lat w teatrze Romana Wiktiuka. Świetni aktorzy, muzyka Freddy'ego Mercury'ego. Wielki sukces.

Lubi pan ingerować w inscenizację swoich sztuk?

Teraz już nie. Wiem, że reżyserzy bardzo przyzwyczajeni są do swoich wizji i nie ma co z nimi dyskutować. Myślę sobie: nie wbijesz im do głowy rozumu, a przy okazji niepotrzebnie popsujesz sobie relacje. Obejrzawszy spektakl wsiadam więc do samolotu, wracam do Jekaterinburga i patrzę, czy wpłynęły tantiemy, które pomagają mi utrzymać teatr.

Pana prywatny teatr w Jekaterinburgu cieszy się renomą i a pan uznaniem wśród ludzi. Czy zabiegają o pana poparcie politycy?

Każdy człowiek ma jakieś poglądy polityczne, ale w przypadku artystów najlepiej, by zachowali je oni dla siebie. To teoria. A praktyka? Cztery lata temu władza okręgu swierdłowskiego postanowiła przekazać mi stare kino na siedzibę teatru. Na remont, przebudowę i modernizację wydano 90 milionów rubli. Od 20 kwietnia pracujemy w nowym budynku. Otrzymawszy taki podarunek nie mogę powiedzieć: „dobrze, że daliście, a teraz idźcie w cholerę". Zatrudniam 70 osób i czuję się za nich odpowiedzialny. Mam świadomość, że muszę lawirować, między różnymi opcjami i decyzjami. Ludzie naszego zawodu handlują swoją wrażliwością, emocjami, uczuciami. Taki już los wędrownych komediantów. Nie twierdzę więc, że jestem czysty, ale też nie uważam się za ostatnią szmatę.

Reżyseruje pan w Gdańsku w Warszawie w okresie szczególnie napiętych stosunków między Polską a Rosją. Podobno w Teatrze Wybrzeże przystępując do prób „Statku szaleńcow" powiedział pan aktorom: „jeśli będziecie mnie pytać o politykę — wyjeżdżam".

Artyści powinni być wysłannikami pokoju. Politycy mają swoje interesy, swoją mafie, my jesteśmy poza tym. Artyści Polski i Rosji wielokrotnie pokonywali wszelkie podziały polityczne. Działali ponad nimi. Kiedy czytaliście Dostojewskiego, czy Bułhakowa nie myśleliście przecież o polityce Breżniewa. Dlatego cieszę się, że ani w Teatrze Wybrzeże, ani teraz w warszawskim Studio nikt mnie nie pytał o samolot polskiego prezydenta, o politykę Putina, o mgłę w Smoleńsku.

W programie Festiwalu Kolady pokaże pan m.in. „Wiśniowy sad". Zapytam więc metaforycznie, czy dzisiejsza inteligencja rosyjska płacze wciąż po jego wycięciu?

Pyta mnie pan, czy nasza inteligencja żyje przeszłością i marzeniami? Myślę, że już dawno pogrzebała wiśniowy sad. Nikt po nim nie płacze, został ścięty i zadeptany. W spektaklu, który przywożę nie ma żadnych sentymentów, wszyscy są pijani w trzy d....

To dość radykalne rozwiązanie.

Lubię radykalnie rozprawiać się z klasyką. Czasem, jak trzeba, wywracam ją do góry nogami.

Tak będzie z „Rewizorem" Gogola w Teatrze Studio?

Bez wątpienia. Myślę, że dla wielu widzów może być zaskoczeniem. Na scenie dwie tony błota, w którym nurzać się będą bohaterowie.

To warstwa plastyczna, a przesłanie?

Zauważyłem, że ostatnio w Polsce to bardzo popularny utwór. Grany jest w Teatrze Powszechnym, wkrótce pojawi się w Teatrze Telewizji. Głównym tematem mojego spektaklu jest poniżenie człowieka. Małego, zwykłego człowieka. Na pierwszej próbie powiedziałem aktorom, to spektakl o was. Jako ludzie wrażliwi czujecie się często poniżani przez reżyserów, dyrektorów, czasem też widzów. Ale to poniżenie przeżywa przecież każdy człowiek nie tylko ze strony władzy, ale też przyjaciół i rodziny.

Rz: Pańskie sztuki grane są w całej Polsce, Warszawa została oblepiona plakatami reklamującymi Festiwal Kolady, ale pańska droga do teatru nie była łatwa...

Mikołaj Kolada:

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Muzeum Historii Polski na 11 listopada: Wystawa „1025. Narodziny królestwa”