Na przykładzie Jerzego Stuhra można prześledzić, co z nami się stało, gdy politycy zaczęli dzielić Polaków.
Uwielbiany aktor – głównie za telewizję i film, za kabaretowe „Spotkania z balladą”, opolski hit „Śpiewać każdy może”, bo kreacji teatralnych, choćby w Starym Teatrze, większość niestety nie znała – był przez niektórych znienawidzony i hejtowany z powodu krytycznych uwag na temat PiS i Jarosława Kaczyńskiego, którego selekcję współpracowników porównał do metod Hitlera.
Jerzy Stuhr przed i po wypadku
Można tylko domniemywać, że gdyby nie polityka, aktorowi wybaczono by jazdę po kilku kieliszkach wina, co było niemożliwe w aurze politycznej polaryzacji. Inna sprawa, że nazbyt lekceważąco podszedł do zdarzenia po alkoholu, gdy trzeba było po prostu przeprosić: Polska to jednak nie Włochy, gdzie tolerancja prawa dla spożycia wina do obiadu jest tradycyjnie większa.
Czytaj więcej
W wieku 77 lat zmarł Jerzy Stuhr, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, znany z takich filmów jak "Wodzirej", "Amator", "Seksmisja", "Kingsajz", "Kiler" czy "Duże zwierzę".
Przykro, że o takich rzeczach trzeba wspominać, ale przecież w odbiorze publicznym położyły się cieniem na dawnym uwielbieniu dla aktora, a stanowiły też problem dla artysty walczącego z chorobami, pomimo jego bezdyskusyjnie gigantycznego dorobku. Na pewno pogorszyły stan jego zdrowia. Widać to było, gdy heroicznie grał w lutym tego roku premierową rolę Stanisławskiego w „Geniuszu” Słobodzianka we własnej reżyserii. Nie bez powodu obsadził się w roli giganta teatru, którego prześladuje władza, w tym przypadku Stalin. Jerzy Stuhr reżyser posadził siebie jako aktora skromnie na krześle, na korytarzu wielkiej polityki, czekającego na łaskę suwerena.