Przyjęło się, że to przygarnięty przez rodzinę Earnshawów romski przybłęda. Ale w książce jest wiele wskazówek świadczących o tym, że Heathcliff jest ciemnoskóry. Ellen mówi do niego: „Kto wie, może twoim ojcem był cesarz chiński, a matką – hinduska królowa". Ten chłopak jest inny, także dlatego jest tak źle traktowany. Emily Bronte sama miała poczucie wyizolowania i myślę, że przelała je na Heathcliffa.
W poprzednich ekranizacjach „Wichrowych wzgórz" występowały gwiazdy: Laurence Olivier, Ralph Finnes, Juliette Binoche. Pani, swoim zwyczajem, zdecydowała się głównie na naturszczyków. To nie było zbyt duże ryzyko?
Może i tak. W pewnym momencie przestraszyłam się, ale fascynują mnie ludzie o nieznanych twarzach. Prawdziwi. Simone Jackson, która gra Ellen, znalazłam na ulicy Leeds, podobnie jak Hindleya – Lee Shawa. James Howson, czyli mój Heathcliff, przyszedł sam, bo usłyszał w urzędzie zatrudnienia, że są jakieś zdjęcia próbne do filmu. Dzieciaki wyłuskałam ze szkół, wcale nie z agencji aktorskich. Praca z amatorami nad tak poważnymi rolami była wyzwaniem, ale daliśmy radę, a sposób, w jaki porusza się James, jest niepowtarzalny.
Także w obrazie postawiła pani na całkowity realizm.
Dlatego to jest mój film. Rozpisywałam go scena po scenie. Unikałam słów. Stawiałam na weryzm pejzażu i ludzi. Dziewczynom nie pozwoliłam golić nóg, bo nie robiły tego kobiety dwa wieku temu. Chłopaki miały brudne włosy, wszędzie kręciły się zwierzęta. Realizm jest dla mnie ważny. On łączy „Wichrowe wzgórza" z moimi wcześniejszymi filmami.
Po „Red Road" i „Fish Tank" krytycy ogłosili panią następczynią Kena Loacha i Mike'a Leigh.