Blisko 160-minutowy dokument przedstawia Johnny'ego Casha przez pryzmat jego sześciu najsłynniejszych piosenek — od „I Walk the Line" aż po „Hurt" z 2002 roku. Myli się jednak ten, kto sądzi, że czeka go w filmie solidna porcja muzyki. Przede wszystkim są bowiem opowieści – bliskich z rodziny, dzieci, współpracowników.
- To fenomen muzyki country. Znał tylko cztery akordy. Zawsze szedł pod prąd. Miał mentalność wyrzutka. Zbaczał z każdej drogi – te opinie powtarzają się w dokumencie wielokrotnie. Ale też wszyscy podkreślają, że Cash, którego 10. rocznica śmierci minęła w tym roku w październiku, był muzykiem niezwykłym i nie pozwalającym sobie niczego narzucić.
Urodził i wychował w czasie Wielkiego Kryzysu. Razem z rodzicami zbierał bawełnę. Jego osobowość kształtowała się w chudych latach i w niedostatku, co pozwoliło mu głębiej zrozumieć ludzką naturę. W 1950 r. został wcielony do lotnictwa i właśnie wtedy założył swój pierwszy muzyczny zespół i zaczął komponować. - Był dokumentnie pokręcony, ale walczył ze sobą – powtarzają muzycy, z którymi występował.
Miał słabość do kobiet i był dla nich pociągający nie tylko jako muzyk, ale i mężczyzna o niesfornym wizerunku. Zasłynął niszczeniem hotelowych mebli, kiedy był w trasie i zachowaniami, które trudno nazwać odpowiednimi, gdy jest mężem i ojcem kilkorga dzieci. Do tego były narkotyki — dla pobudzenia i tabletki do łykania – podobno nawet sto dziennie. Jeden z synów mówi, że „ojciec w życiu szedł zygzakiem"...
Wobec muzycznej spuścizny, wydaje się, że fani mu dawno wszystko darowali.