Tak, i to było dla mnie ważne. Studia w Sydney College wpłynęły na moje spojrzenie na świat i rozumienie sztuki. W Australijskiej Szkole Filmowej, do której później zdałam, niewiele się nauczyłam. Nie spotkałam tam nauczycieli o wielkiej indywidualności. Dopiero robiąc krótkie filmy, odnalazłam stare, artystyczne klimaty z dzieciństwa. Kiedy w 1986 roku dostałam Złotą Palmę dla krótkiego metrażu za film „Peel" – byłam wniebowzięta.
Siedem lat później odbierała pani Złotą Palmę za „Fortepian".
A w 1994 roku jeszcze Oscara za scenariusz tego filmu. I patrzyłam, jak odbierają statuetki Holly Hunter i Anna Paquin. Ale tamten czas „Fortepianu" przyniósł mi też potworny ból. Kiedy 12 dni po narodzinach umarł mój synek Jaspar, nie wiedziałam, jak mam ten cios przetrwać. Miałam prawie 40 lat, zawsze uważałam siebie za silną babę, mającą swoje cele i niedającą się powalić uczuciom. I nagle się okazało, że mam w sobie całe pokłady delikatnej miłości. Po śmierci Jaspara nie mogłam się podnieść, nie wiedziałam, jak mam dalej żyć. Zwaliło mnie z nóg. Uratowała mnie córka, która urodziła się rok później. Dzisiaj Alice jest moją wielką miłością.
I młodą aktorką...
...która ma znacznie więcej talentu niż ja. Jest obyta ze światem, bo wszędzie razem jeździłyśmy, nasiąkła też kinem. Wystąpiła w moim krótkim filmie „The Water Diary", kiedy miała 11 lat. Dzisiaj ma 19. Pisze wiersze, śpiewa, komponuje i zagrała w kilku świetnych filmach. Jestem z niej bardzo dumna. Mam przeczucie, że ona też, jak ja, stanie kiedyś po drugiej stronie kamery.
I dołączy do grona kobiet reżyserek. A nie ma ich wiele. Podczas jubileuszu festiwalu canneńskiego, gdy na Lazurowe Wybrzeże zjechało około 40 laureatów Złotej Palmy, pani była jedyną kobietą.