Coraz częściej słyszymy, że komisja Jerzego Millera jest na finiszu swoich prac i lada moment, nawet jeszcze przed wakacjami, możemy spodziewać się jej raportu. Zapewne będzie się on koncentrować na zaniedbaniach organizacyjnych, błędach polskiej załogi i rosyjskich kontrolerów lotu.
Moskwa obciążając odpowiedzialnością pilotów już kilka godzin po katastrofie, wykluczyła awarię tupolewa. Czy słusznie?
Od powrotu z remontu w Samarze Tu-154M nr 101 spędził w powietrzu około 140 godzin. W tym czasie pojawiło się w nim siedem mniejszych bądź większych usterek. Najpoważniejsza dotyczyła funkcjonowania autopilota w czasie misji z pomocą dla ofiar trzęsienia ziemi na Haiti. Czy 10 kwietnia doszło do ósmej, tragicznej w skutkach? Prokuratura wciąż tej hipotezy nie odrzuciła. Komisja Jerzego Millera przykłada do niej mniejszą wagę. Trudno oczekiwać, by nastąpił tu jakiś przełom, bo do potwierdzenia bądź rozwiania wątpliwości potrzebne byłoby dokładne zbadanie wraku samolotu. Tego przez rok nie zrobiono. Teraz już nie ma to chyba sensu.
A szkoda, bo nie wszystkie informacje dotyczące pracy urządzeń samolotu są zapisane w czarnych skrzynkach. W tzw. rejestratorze eksploatacyjnym nie znajdziemy np. nic na temat ewentualnej awarii rurki Pitota.
Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl