Romuald Spasowski: Zawrócony przez Pana Boga

Dla Romualda Spasowskiego, wychowanego w duchu komunistycznym i ateistycznym, przełomem stało się spotkanie z Janem Pawłem II

Publikacja: 04.10.2012 15:33

Słynne zdjęcie Romualda Spasowskiego i jego żony z prezydentem Reaganem wykorzystała peerelowska pro

Słynne zdjęcie Romualda Spasowskiego i jego żony z prezydentem Reaganem wykorzystała peerelowska propaganda

Foto: Forum

30 lat temu, 4 października 1982 roku, Izba Wojskowa Sądu Najwyższego skazała zaocznie na karę śmierci byłego ambasadora PRL w Waszyngtonie Romualda Spasowskiego. Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"

„Panie i panowie, nie mogę milczeć, nie mogę dalej reprezentować władzy odpowiedzialnej za akty brutalności i przemocy. Zwróciłem się do rządu Stanów Zjednoczonych o ochronę i udzielenie azylu politycznego mnie i mojej rodzinie” – takie oświadczenie złożył 22 grudnia 1981 r. w Departamencie Stanu USA Romuald Spasowski – ambasador PRL w Waszyngtonie.

„W swoich obecnych enuncjacjach prasowych ambasador Spasowski usiłuje szkalować polskie władze państwowe i wprowadzić w błąd światową opinię publiczną. Przybierając pozę rzekomego patriotycznego kontestatora, płaci za azyl głoszeniem tez nieprzypadkowo zbieżnych z antypolskimi i antysocjalistycznymi opiniami swoich amerykańskich mocodawców. Czyni to dla małostkowych i egoistycznych interesów, choć swojej ojczyźnie zawdzięcza tak wiele. Obecnie – gdy się okazało, że dalszych przywilejów nie będzie – wyrzekł się jej za judaszowe srebrniki” – komentował w głównym wydaniu DTV ppor. Marcin Willman.

Kresowe korzenie

Franciszek Romuald Spasowski urodził się w 1920 r. w warszawskim Szpitalu św. Zofii.

Ojciec, Władysław Spasowski, edukował syna poprzez spacery. „Zwiedzając dzielnice biedoty – Mariensztat, Powiśle i Czerniaków – wskazywał mi prawdziwe oblicze kapitalizmu”. Czy widok pozbawionych wygód, zaniedbanych czynszówek oraz rzesze bezrobotnych (akurat dotarł do Polski światowy kryzys ekonomiczny) zdeterminowały światopogląd chłopca?

Jak to się stało, że Władysław Spasowski, pochodzący spod Witebska – potomek zasłużonej kresowej szlachty, której tylu antenatów przelało krew, walcząc z moskiewskim ciemiężcą – hołdował ideologii spod znaku sierpa i młota? Prawdopodobnie połknął jej bakcyla w Szwajcarii, gdzie w latach 1908 – 1914 studiował. Na uniwersytecie w Bernie uzyskał dyplomy doktora filozofii i socjologii i zetknął się z entuzjastami Marksa, Engelsa, a zwłaszcza Lenina. Zaczął za nimi głosić, że „religia to opium dla mas”, „ziemia należy się chłopom, a fabryki robotnikom”. W rezultacie własna rodzina się go wyrzekła.

Sumowscy, rodzina matki Romualda, wywodzili się z wołyńskiego majątku Lityń. Romuald bywał tam regularnie dopiero od szóstego roku życia, po śmierci dziadka, który nie tolerował zięcia – wojującego ateusza – i wychowywanego bez udziału Boga wnuka. Sumowscy uczestniczyli w insurekcji kościuszkowskiej, powstaniach: listopadowym i styczniowym, niemało było pośród nich zesłańców. Za głównego wroga Polski uważali Rosję bolszewicką.

Kremlowskie kuranty

W niepodległej Polsce Władysław Spasowski organizował Państwowe Kursy Nauczycielskie, zwane potocznie kursami Spasowskiego. Po dziesięciu latach usunięto go z tej funkcji za szerzenie ateistycznych poglądów. „Dopiero po kilku miesiącach od chwili, gdy prasa narodowa zaczęła ujawniać działalność dyrektora państwowego »Pedagogjum« Władysława Spasowskiego, minister oświecenia publicznego i wyznań religijnych odwołał ze stanowiska tego niesłychanie szkodliwego, szerzącego pośród młodzieży idee bolszewickie, bezwyznaniowca. Nareszcie! Zło zostało wykorzenione, teraz należy przetrzebić grono »spasowiaków«. Prasa narodowa i tej sprawy dopilnuje” – zapowiadał na łamach „Gazety Warszawskiej” Karol Zbyszewski.

Skoro nie mógł głosić swoich radykalnych poglądów, Władysław Spasowski postanowił przelać je na papier. Taka jest geneza „Wyzwolenia człowieka w świetle filozofji, socjologii pracy i wychowania ludzkości”.

„Niech ta księga będzie Ci bratem kochanym, jak była dla mnie drugim dzieckiem” – brzmiała dedykacja dla syna.

Romuald miał 13 lat, kiedy rodzice się rozwiedli. Matce coraz bardziej doskwierały potęgujące się komunistyczne ciągotki małżonka.

Romuald początkowo mieszkał z matką w Milanówku (modernistyczną willę Róża nabyła za spadek po ojcu), gdzie towarzyszem jego zabaw był Maciej Słomczyński. Jak głosi legenda, połączył ich rudy kolor włosów i spowodowane nim docinki rówieśników.

Później Romuald przeprowadził się do ojca. Każdego wieczoru w jego dwupokojowym warszawskim mieszkaniu przy Zielnej u zbiegu z Próżną rozbrzmiewały kremlowskie kuranty. Z głośnika telefunkena dochodził głos spikera radiostacji Kominternu. „Tato słuchał uważnie, niekiedy coś zapisywał. (…) Nierzadko wprowadzał mnie w polityczne arkana, starając się przekonać, w jakim to okropnym świecie przyszło nam żyć, i sugerował, co należy zrobić, by wszystkim było lepiej. Pamiętam, jak z uniesieniem dowodził, że konstytucja sowiecka przyznaje równe prawa wszystkim obywatelom. Gwarantuje wolność i swobodę nieznane w kapitalizmie. Dowodził, że jedynie Związek Sowiecki może uratować Europę przed nazizmem, wyzwolić ją z wyzysku i przesądów, a materializm dialektyczny stanowi jedyną metodę badania wszelkich zjawisk”.

Pozostaje zagadką, dlaczego ten zdeklarowany komunista nigdy nie zasilił szeregów KPP. W 1936 r. opublikował natomiast książkowy panegiryk o ZSRR. 800 egzemplarzy wydanych własnym sumptem otrzymało sekwestr cenzury.

Sowiecka wiza

W 1939 r. Romuald zdał maturę. Cztery lata wcześniej poznał swoją przyszłą żonę. Wanda była młodszą siostrą klasowego kolegi Tadeusza. Zdumiały ją jego peany na cześć Sowietów, o których w jej domu rodzinnym mówiło się z nienawiścią.

Latem 1939 r. świeżo upieczony maturzysta został powołany na kurs przysposobienia wojskowego. Wsławił się na nim odmową – jako jedyny w ponad 200-osobowej grupie – chodzenia do kościoła na mszę świętą.

„W pierwszych dniach września nadal słuchaliśmy Moskwy. Ale o wojnie mówiono tam niewiele. Ekscytowano się spektakularnymi osiągnięciami sowieckich kołchoźników w azjatyckiej części ZSRR. (...) Po którymś z nalotów ojciec rzekł: »Musisz bić się o wolność. Komuniści w końcu zwyciężą«. Ruszyłem na wschód, gdzie – wedle zapewnień radiowych pułkownika Romana Umiastowskiego – miano formować posiłki”.

16 września dotarł do Litynia. Przeglądał tam zawartość kufra z pamątkami rodzinnymi. Brał w dłonie wypłowiałe sztandary powstańcze, pożółkłe dokumenty konfederatów barskich, odznaczenie przodków, ryngrafy strzegące ich od kozackich szabel. Babcia wręczyła mu postrzępiony modlitewnik. „Weź, może kiedyś nadejdzie dzień, iż nauczysz się modlić”.

Rankiem dostrzegł na niebie eskadrę dwupłatowców. Na kadłubach lśniły czerwone gwiazdy. „Miałem łzy w oczach. A więc Związek Sowiecki wystąpił przeciw Niemcom!”.

Pod koniec listopada powrócił do ojca. Zamierzali dostać się pod okupację sowiecką. Napisali do ambasady sowieckiej w Berlinie. Niebawem po Władysława Spasowskiego przejechało gestapo. Przyznał, że jest komunistą i dlatego chce wyjechać do ojczyzny światowego proletariatu. „Jeśli otrzymacie zgodę Sowietów, wypuścimy was” – odparł gestapowiec i wypisał zwolnienie. Zimą 1940 r. Hitlerowi zależało jeszcze na dobrosąsiedzkich stosunkach ze Stalinem.

„Po kilku tygodniach oczekiwania przyszła odpowiedź: »Obywatelu Spasowski, okoliczności wymagają osobistego stawienia się w naszym berlińskim konsulacie« – pisał urzędnik. Ojciec był wstrząśnięty, lecz napisał ponownie, i w końcu po ponad roku od rozpoczęcia starań nadeszły opasłe formularze wizowe. Odesłaliśmy je wypełnione wraz z fotografiami 25 maja 1941 roku”. W ciągu miesiąca mieli otrzymać wizy. Tymczasem 22 czerwca rozpoczęła się operacja „Barbarossa”. Ćwierć wieku później ambasador Spasowski odnalazł wizy ojca i swoją w moskiewskim archiwum MSZ.

Kolosalne sukcesy Wehrmachtu w pierwszych tygodniach wojny z Sowietami przygnębiły Władysława Spasowskiego. Popadł w głęboką depresję, której kulminacją było samobójstwo. „Być może dzięki temu gestapo zostawi Cię w spokoju. Pamiętaj! Ja będę żył w tobie” – napisał w pożegnalnym liście do syna. „Nigdy Ciebie nie zawiodę” – przyrzekł 21-letni Romuald.

Mundur i frak

Pozostałą część okupacji spędził w Milanówku. Nie brał udziału w konspiracji. Dużo czytał, samodzielnie uczył się niemieckiego, angielskiego i rosyjskiego. Odnowił znajomość z Wandą. Pobrali się 12 listopada 1944 r. Panna młoda ze swymi rodzicami jechała do kościoła dorożką. Pan młody – ignorując roztopy – podążał pieszo, toteż wkroczył do świątyni w zmoczonych spodniach i zabłoconych lakierkach. „On musi panią bardzo kochać” – skomentował kapłan udzielający sakramentu małżeństwa, a obawy oblubienicy dotyczące wspólnego życia z bezbożnikiem rozwiał zdaniem, które zapadło w pamięć: „Nie wojuj z nim, tylko świeć przykładem, a doczekasz chwili, kiedy uklęknie”.

Romuald pamiętał o obietnicy danej ojcu. Wsparł władze z nadania Kremla. Wstąpił do ludowego wojska i po pół roku zdobył oficerskie szlify. Z racji znajomości języków obcych w 1946 r. wyjechał do okupowanych Niemiec jako przedstawiciel komisji poszukującej hitlerowskich zbrodniarzy. Współtworzył Polska Misję Wojskową w Berlinie. Był już wówczas współpracownikiem II Oddziału, zbierał informacje o jednostkach brytyjskich. Chyba z powodzeniem, skoro w ciągu kilkunastu miesięcy awansował z podporucznika na majora. Do Berlina ściągnął żonę z pierworodną Marysią, którą osobiście i w mundurze niósł do chrztu.

Wątpliwe, by ten fakt zadecydował o rozstaniu z wojskiem, a tak stało się na początku 1949 r. Trafił do MSZ. Uchodził za gorliwego wykonawcę dyrektyw władzy ludowej. „Zostałem pierwszym sekretarzem partii w MSZ (…) Na jednym z zebrań zdemaskowałem wroga klasowego. Doprowadziłem do jego usunięcia z PZPR oraz relegowania z pracy, a potem zbierałem od zwierzchników serdeczne gratulacje za okazanie czujności”.

Samobójstwo syna

Wiosną 1952 r. wysłano go na pierwsza placówkę zagraniczną, do Londynu. W 1955 r. został ambasadorem w Waszyngtonie. Dał się we znaki amerykańskiej Polonii jako pryncypialny realizator polityki swoich mocodawców. Udekorowany został Orderem Sztandaru Pracy II klasy. „Medal najłatwiej wpinać, gdy jest wielka klapa (…) albowiem Spasowskiemu nie udało się przekonać Polonii do rzekomej odnowy zwiastowanej przez towarzysza Wiesława podczas wiecu na placu Defilad w październiku 1956 roku” – ironizowała Jadwiga Mieczkowska w audycji Sekcji Polskiej RWE.

Jako wysoki funkcjonariusz MSZ Spasowski przez sześć lat odpowiadał za zagraniczne wizyty przewodniczących Rady Państwa (najpierw Aleksandra Zawadzkiego, następnie Edwarda Ochaba). W maju 1967 r. został ambasadorem PRL w Indiach. Tam spotkała go osobista tragedia – śmierć syna. Do dziś nie ustalono, czy Władysław Kajetan popełnił samobójstwo, czy też w jego śmierć zamieszany był ktoś trzeci. Od 15. roku życia nie mógł znaleźć wspólnego języka z ojcem. Zarzucał mu serwilizm, koniunkturalizm i hipokryzję. Kiedyś metodycznie – kartka po kartce – spalił dziadkową apologię Kraju Rad.

Pokuta

Gierkowską dekadę Romuald Spasowski spędził niemal w całości w MSZ. Nie miał złudzeń, że życie na kredyt musi się zakończyć fiaskiem. Entuzjastycznie przyjął wieść o powołaniu kardynała Karola Wojtyły na papieża. Choć dystansował się od religii, domowy rytm wyznaczały katolickie święta. W 1979 r. ponownie objął funkcję ambasadora w USA. Tam zastała go wieść o narodzinach „Solidarności”. Ucieszył się, dowiedziawszy o akcesie córki do związku. Punkt zwrotny stanowiła audiencja u Jana Pawła II w grudniu 1980 r. „Nie wstydziłem się łez, bo poczułem, że Pan Bóg zawrócił mnie ze szlaku wiodącego na manowce”.

Niespełna rok później, gdy pełnię władzy w Polsce przejął gen. Jaruzelski, Spasowski zasugerował Johnowi Scanlonowi, zastępcy amerykańskiego sekretarza stanu, że komuniści szykują się do siłowego rozwiązaniu problemu „Solidarności”, a gdyby tak się stało, on zamierza wybrać wolność. Stan wojenny go nie zaskoczył. W przeciwieństwie do informacji o zabiciu górników z kopalni Wujek. Uznał, że jego godzina wybiła. Opuszczał rezydencje wraz z żoną, córką i zięciem, którzy przylecieli do USA kilka dni wcześniej na Boże Narodzenie, pod kuratelą FBI. Obawiano się zamachu KGB.

Na konferencji prasowej podał motywy swej decyzji. Spotkał się z Ronaldem Reaganem. Poprosił, aby prezydent postawił w wieczór wigilijny zapalony znicz w oknie na znak solidarności z cierpiącym narodem polskim. Reagan osobiście odprowadził Spasowskich z Białego Domu do samochodu. Trzymając pod rękę ambasadorową, w drugiej dłoni dzierżył olbrzymi parasol chroniący całą trójkę przed ulewą. Nigdy przedtem ani nigdy potem żaden prezydent USA nie był tak uprzejmy wobec swoich gości.

Wyrok śmierci wydany za zdradę przez sąd wojskowy PRL Spasowski przyjął ze spokojem. Podobnie jak pismo o odebraniu obywatelstwa polskiego. Żył jak typowy emigrant, wszystko, co miał w skromnym mieszkaniu, pochodziło z second-handów. Wbrew insynuacjom komunistycznej propagandy nie uciekł dla pieniędzy. Bez wątpienia przełomem w jego życiu stał się chrzest. Miał już 64 lata. Wcześniej spisał po angielsku wspomnienia „The Liberation of One” (szybko przetłumaczone na niemiecki, włoski i francuski; dlaczego wciąż brak polskiej edycji?). Traktował je jako życiową spowiedź. „W młodości wierzyłem w wyzwolenie człowieka, ale przeniosło ono gorszy jeszcze wyzysk i zniewolenie. Systematyczna indoktrynacja ojca sprawiła, że przyrzekłem mu kontynuację jego działań. Dopiero pozbawiając się uciążliwego balastu przeszłości, uznałem się za godnego kandydowania do stołu Pańskiego”.

Kiedy Polska odzyskała suwerenność, chorował już na raka. Stan zdrowia uniemożliwiał mu powrót do kraju, realny po uchyleniu wyroku śmierci i przywróceniu obywatelstwa. Odmawiał przyjmowania morfiny uśmierzającej narastający ból. Tłumaczył żonie, iż nie prosi Boga o lekką śmierć, gdyż za swoje winy może mu jedynie ofiarować cierpienie. Zmarł w 1995 roku.

Cytaty pochodzą ze wspomnień Romualda Spasowskiego „The Liberation of One”

Grudzień 2009

30 lat temu, 4 października 1982 roku, Izba Wojskowa Sądu Najwyższego skazała zaocznie na karę śmierci byłego ambasadora PRL w Waszyngtonie Romualda Spasowskiego. Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"

„Panie i panowie, nie mogę milczeć, nie mogę dalej reprezentować władzy odpowiedzialnej za akty brutalności i przemocy. Zwróciłem się do rządu Stanów Zjednoczonych o ochronę i udzielenie azylu politycznego mnie i mojej rodzinie” – takie oświadczenie złożył 22 grudnia 1981 r. w Departamencie Stanu USA Romuald Spasowski – ambasador PRL w Waszyngtonie.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Jak powstają zdjęcia, które przechodzą do historii?
Kraj
Polscy seniorzy: czują się młodziej niż wskazuje metryka, chętnie korzystają z Internetu i boją się biedy, wykluczenia i niedołężności
Kraj
Ruszył nabór wniosków o świadczenia z programu Aktywny rodzic.
Kraj
Kongres miejsc pamięci jenieckiej: dziedzictwo i strategie dla przyszłości
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kraj
Poznaliśmy laureatów konkursu Dobry Wzór 2024