Marek Migalski: Koalicja 15 października może ugrzęznąć we wzajemnym podstawianiu sobie nóg

Albo w najbliższych miesiącach gabinet Tuska zacznie realizować częściowo postulaty wszystkich tworzących go partii, albo ugrzęźnie we wzajemnym podstawianiu sobie nóg.

Publikacja: 10.07.2024 04:30

Rząd zaczyna buksować w miejscu, a tworzące go partie chwalą się nie tym, co zrobiły dla swych wybor

Rząd zaczyna buksować w miejscu, a tworzące go partie chwalą się nie tym, co zrobiły dla swych wyborców i ile obietnic zrealizowały, ale tym, ile pomysłów koalicjantów zablokowały. Zamiast więc zyskiwać popularność swoimi działaniami, chcą poklasku za skuteczne przeszkadzanie innym.

Foto: PAP/Leszek Szymański

W koalicyjnym gabinecie partia polityczna może walczyć o swoją podmiotowość na dwa sposoby – albo blokując pomysły innych tworzących go ugrupowań, które sprzeczne są z jej ideologią (gorsze rozwiązanie), albo częściowo przynajmniej realizując swoje obietnice i pozwalając koalicjantom na to samo (lepsze rozwiązanie). Obecny rząd wyraźnie preferuje ten pierwszy model. Ze szkodą dla siebie. 

Czytaj więcej

Marek Migalski: Trzecia Droga powinna wystawić dwóch kandydatów na prezydenta RP

Wewnętrzne spory Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy

Proces odróżniania się od koalicjantów (zwłaszcza w przypadku junior partnerów) może irytować wyborców, ale jest podstawą funkcjonowania partii politycznych. Walczą one o popularność w elektoracie nie tylko w czasie kampanii, ale także pomiędzy nimi. Tworząc wspólny gabinet, nie mogą zrezygnować z prezentowania swojej odmienności, bo w takim przypadku szybko zaczną być postrzegane jako niepotrzebne i wyborcy uznają, iż najlepiej zagłosować w następnej elekcji na najsilniejszy podmiot koalicji rządowej. Dlatego nie ma niczego złego w tym, że ugrupowania koalicyjne czasami się kłócą i mają odmienne wizje rozwoju kraju.

Jednak pod koniec kadencji będą rozliczane z tego, jak rządziły i na ile życie obywateli zmieniło się na dobre lub na złe. Zadowalać swoich potencjalnych zwolenników można na dwa wymienione powyżej sposoby – albo blokując złe (z punktu widzenia własnego elektoratu oraz ideologii) pomysły innych, albo wprowadzając w życie dobre i przedstawione w kampanii obietnice. Gabinet Donalda Tuska wyraźnie preferuje ten pierwszy model. PSL nie pozwala na liberalizację prawa aborcyjnego, w zamian za co Lewica blokuje zwiększenie liczby niedziel roboczych. Lewica z kolei chce wprowadzenia związków partnerskich, ale nie ma na to zgody całej Trzeciej Drogi. Ktoś ma pomysł na obniżenie składki zdrowotnej, ale ktoś inny (w imię zasad, oczywiście) sprzeciwia się temu, bo nie chce tego jego elektorat. I tak dalej.

W efekcie rząd zaczyna buksować w miejscu, a tworzące go partie chwalą się nie tym, co zrobiły dla swych wyborców i ile obietnic zrealizowały, ale tym, ile pomysłów koalicjantów zablokowały. Zamiast więc zyskiwać popularność swoimi działaniami, chcą poklasku za skuteczne przeszkadzanie innym. „Libki” mają cieszyć się z powstrzymania szaleństwa „lewaków”, a „konserwy” – z zablokowania liberalnych pomysłów.

To jest jakiś sposób, nie przeczę. Tylko że drugi model, który zakłada nie wzajemne unicestwianie obietnic wyborczych koalicjantów, lecz ich częściową przynajmniej realizację, jest politycznie lepszy. W ramach zasady „coś za coś”, „ty mnie, ja tobie”, o wiele łatwiej walczyć o popularność i myśleć o drugiej kadencji. Jeśli cztery partie tworzące rząd będą spotykać się w pół drogi, miast sabotować wzajemnie swoje pomysły, wszystkie wyjdą na tym lepiej, bo będą mogły pochwalić się w 2027 roku spełnieniem przynajmniej części obietnic wyborczych. Korzystniej zatem dla całego układu rządowego byłoby, gdyby obrońcy ludu pracującego miast i wsi z lewicy pozwolili liberałom gospodarczym z Polski 2050 czy PO na wprowadzenie przynajmniej dwóch niedziel roboczych w miesiącu, w zamian za co ci drudzy zgodziliby się na jakieś kompromisowe rozwiązanie kwestii związków partnerskich. I tak dalej.

Czytaj więcej

Marek Migalski: PiS na tropie nowego Andrzej Dudy

W 2027 roku PiS może wrócić do władzy

Albo zatem w najbliższych miesiącach gabinet Tuska zacznie realizować częściowo postulaty wszystkich tworzących go partii, albo ugrzęźnie we wzajemnym podstawianiu sobie nóg. Ten drugi scenariusz mniej przypadnie do gustu obywatelom, o czym pewnie chętnie zakomunikują w lokalach wyborczych już za rok, a na pewno w 2027 roku. Jeśli obecny obóz władzy nie chce być zapamiętany jako krótkie interludium między jednymi rządami PiS a drugimi, powinien zacząć spełniać (najlepiej częściowo i tylko częściowo) większość obietnic wszystkich tworzących go podmiotów.

W koalicyjnym gabinecie partia polityczna może walczyć o swoją podmiotowość na dwa sposoby – albo blokując pomysły innych tworzących go ugrupowań, które sprzeczne są z jej ideologią (gorsze rozwiązanie), albo częściowo przynajmniej realizując swoje obietnice i pozwalając koalicjantom na to samo (lepsze rozwiązanie). Obecny rząd wyraźnie preferuje ten pierwszy model. Ze szkodą dla siebie. 

Wewnętrzne spory Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Franciszek zdecydował co dalej z abp. Markiem Jędraszewskim
Kraj
Leszek Miller: Sprawa Romanowskiego? Mogło dojść do prawniczego sabotażu
Kraj
Lawina wniosków o uchylenie immunitetów posłów PiS. W tle miesięcznice i sporny wieniec
Kraj
Pięć osób w szpitalu. W Lublinie autobus wjechał w przystanek
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Kraj
Joanna Ćwiek-Świdecka: Prezydent deklaruje weto w sprawie aborcji, koalicja szuka planu B