Przede wszystkim nie mogę tu nie wspomnieć o solidnej krytyce, jaka spotkała tę książkę pod względem warsztatowym, także na łamach „Uważam Rze". Samo przesłanie relatywizuje w mojej ocenie zbrodnie lat 50. A co do motywów, to były one bardzo proste – w ramach tamtej władzy można było zrobić błyskawiczną karierę. Poza wyjątkami wykształceni przed wojną prawnicy odmawiali udziału w systemie represji ubranym w piórka ludowej praworządności. Władza potrzebowała kadr – ludzi bez hamulców, gotowych na wszystko, ludzi bez silnych związków z polskością. Wspomniana Wolińska mówiła wprost, że nienawidzi Polaków. Posługiwała się taką kategorią, a nie żadnymi sloganami o „faszystowskiej reakcji".
Czy ktoś z tych, którzy byli uczestnikami zbrodni komunistycznych, ma dziś wyrzuty sumienia? Dał temu wyraz?
Nie spotkałem takiego człowieka. Odwrotnie – mają się świetnie. Weźmy Zygmunta Baumana, który z funkcjonariusza aparatu represji stał się cenionym myślicielem. Powiem szczerze, że nigdy nie dążyłem do opisania zbrodniarzy w kategoriach zrozumienia, ale faktów. Co kiedyś zrobili, jak dzisiaj żyją. Czuję w stosunku do nich politowanie, pogardę. Mój tata powiedział kiedyś, że to szmaty, którymi można by wycierać najbrudniejszą podłogę. Ludzie słabi. A tacy są zdolni do każdej zbrodni.
Niestety, większość współczesnych książek czy filmów te sprawy relatywizuje, pokazując rzekomą złożoność problemu, poplątane losy ludzkie, zniuansowane drogi życiowe, a nawet wybory moralne. Tymczasem to było dużo prostsze, brutalniejsze. Kanalie przeciwko porządnym ludziom, patriotom.
Ilu patriotów na sumieniu mają tytułowe „bestie"?
Wyroków sądowych skazujących na śmierć było kilka tysięcy, ale do tego trzeba dodać np. skrytobójcze mordy, wychodzące dopiero na jaw szczegóły obławy augustowskiej, potem dziesiątki tysięcy więzionych, okaleczonych i zniszczonych do końca życia ludzi.
Gdzie pochowali się komunistyczni zbrodniarze?
Główne kierunki ich emigracji to Związek Sowiecki, Szwecja, Wielka Brytania i Izrael. Do Sowietów wracali w latach 50. ci, którzy byli oddelegowani do niszczenia niepodległościowych polskich elit.
Rząd szwedzki miał świadomość, że przyjmuje zbrodniarzy?
Rządzący Szwecją najwyraźniej czuli się ich ideowymi pobratymcami, też przeżyli ukąszenie komunizmu. To zresztą szerszy problem, bo większość europejskich elit do dziś nie rozumie pojęcia „zbrodnia komunistyczna". Dla Europy Zachodniej komunizm nie był potworem, nie był systemem totalitarnym. Wtedy ściskali się ze Stalinem, dziś robią to samo z Putinem.
Pisał też o tym doktor Dariusz Tołczyk w książce „Gułag w oczach Zachodu", wskazując, że przyczyną jest też poczucie winy. W okresie największych zbrodni komunizmu kwiat dziennikarstwa zachodniego donosił z Rosji o rozkwicie i sukcesie, negował miliony ofiar.
To, jak sądzę, też nie jest bez wpływu.
Na pewno ocena zbrodni komunistycznych i niemieckich jest niewspółmierna, jakby były ofiary lepsze, zasługujące na pamięć, i gorsze. Widać to do dziś, kiedy przyzwala się choćby na eksponowanie symboli komunistycznych, nazywając je „gadżetami". W przypadku swastyki nikomu nie przyjdzie do głowy taka argumentacja.
Także ci zbrodniarze, którzy zostali w Polsce, krzywdy chyba nie odczuli?
Była chwila obawy, kiedy w latach 1955–1956 kilka osób pokazowo postawiono przed sądem za nadużycie władzy, był to jednak zaledwie promil odpowiedzialnych. Władza ukarała kilku „łamiących socjalistyczną praworządność" i stwierdziła, że system został oczyszczony. Niestety, to samo stało się po 1989 r. Procesy zbrodniarzy komunistycznych można policzyć na palcach. W mojej ocenie skazanie na kilka lat (wkrótce wyszedł z więzienia) Adama Humera, wicedyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, było podobnym pokazowym zamknięciem tematu. Potem elementarnej sprawiedliwości niemal zaniechano. Skazywano nielicznych, brutalnych śledczych, ale już żadnego sędziego czy prokuratora.
Z czego to wynikało?
Z podstawowej niechęci do nazwania zła złem. Innymi słowy, wola polityczna dominujących sił i partii pchała cały system nie w kierunku osądzenia zbrodni, ale ich rozmazania, zapomnienia o nich, przeczekania. Zresztą kto tych morderców w mundurach wojskowych ma sądzić, skoro wymiar sprawiedliwości III RP nigdy nie został rozliczony i jest bezpośrednią kontynuacją PRL-owskiego?
Często naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo nasze dzisiejsze elity pochodzą od władców PRL, środowiskowo lub rodzinnie. Oni mają uznać komunizm za morderczy system totalitarny?
Były jednak przepisy, IPN, prawo, śledztwa prokuratorskie. Dlaczego tak mało mamy puent w postaci wyroków?
Składa się na to wiele elementów. To akceptacja dla sztuczek oskarżonych i obrońców, bezkrytyczne przyjmowanie kolejnych zwolnień lekarskich, brak reakcji na ciągłe przeciąganie spraw. W efekcie następowało przedawnienie bądź umorzenie, również ze względu na śmierć oskarżonego. Z ciekawostek – ppłk Czesław Łapiński, prokurator żądający kary śmierci dla rotmistrza Pileckiego, nie doczekał wyroku, umierając kilka lat temu w szpitalu przy ulicy imienia... Pileckiego. Taka sądowa zabawa ma zresztą miejsce nie tylko w przypadku zbrodniarzy z lat 40. i 50., ale także tych, którzy prześladowali działaczy „Solidarności". Zamiast postawić bestie schyłkowego PRL przed sądem, pozwalano im brylować w telewizjach.
Liderzy „S" w sporej części dołączyli do establishmentu i zapomnieli o zwykłych działaczach „Solidarności", prześladowanych zwłaszcza na prowincji?
Niestety, często tak to wyglądało. Wszystko razem złożyło się na wielką abolicję, która jednak nie byłaby możliwa, gdyby państwo polskie po 1989 r. odrzuciło ciągłość z PRL. Gdyby grubą kreską odkreślono tamto dziedzictwo, ale nie po to, by zapomnieć, lecz właśnie po to, by nazwać i osądzić nieprawości.
Jak to można było zrobić?
Należało realnie – a nie tak jak dziś – fasadowo nawiązać do II Rzeczypospolitej. Na tym odwołaniu budować system moralny i prawny. Można było też zrobić to, co choćby w Niemczech po zjednoczeniu. Osoby uwikłane w system kłamstwa należało wyrzucić z życia publicznego, a winnych zbrodni szybko osądzić. To naprawdę nie było skomplikowane, wymagało tylko odrobiny chęci.
Dlaczego jej nie było?
W dużej mierze powodował to strach o życiorysy – własne, najbliższych czy kumpli. Po kilkunastoletnim tropieniu „bestii" mówię z całą odpowiedzialnością, że to czynnik niedoceniany.
Zresztą, wyobraźcie sobie panowie, co by się działo, gdyby którykolwiek z polskich sądów skazał, choćby zaocznie, Stefana Michnika. Przecież jego brat by tego nie wytrzymał. Zresztą kiedy przed laty sprawa pojawiła się publicznie, jaki podniósł się krzyk przechodzący w lincz! Podobnie z Wolińską – gdy wmawiano nam, że jej ściganie to antysemityzm. Jakby jakiekolwiek pochodzenie zwalniało z odpowiedzialności za zbrodnie! Bzdury!
Jak wielu ludzi z naszego establishmentu ma te obawy?
Cóż, gdy patrzę w telewizor, często widzę dzieci, wnuki czy osoby w taki czy inny sposób powiązane z odpowiedzialnymi za zbrodnie komunistyczne. Często noszą inne nazwiska, tworzą jakieś legendy wokół swoich życiorysów. Probierzem jest ich stosunek do lustracji czy – szerzej – „niechęć" do historii najnowszej. Efekt? W Polsce mamy wielką pajęczynę, wyrośniętą z tego właśnie aparatu stalinowskiego. Ci powojenni prokuratorzy, sędziowie i ubecy zostawali adwokatami, dziennikarzami, literatami, szli do biznesu, polityki, dyplomacji. I oni do dzisiaj są w mediach, na placówkach, w adwokaturze.
Z pana słów wynika dość smutna konstatacja – ci, którzy opowiedzieli się przeciwko wolnej Polsce, wygrali.
To ważna kwestia, często się nad tym zastanawiam. I z jednej strony odpowiedź brzmi: tak. Ale warto pamiętać, że celem zbrodniarzy było nie tylko fizyczne wyeliminowanie patriotów, ale przede wszystkim wymazanie pamięci o nich. Mamy zapomnieć zarówno o ofiarach, jak i o ich prześladowcach. Jeśli więc pamiętamy, szukamy prawdy, przywracamy ją Polakom, to ich zwycięstwo nie jest pełne. Jeżdżąc po kraju z „Bestiami", widzę, jak ludzie, szczególnie młodzież, są żądni wiedzy, jak naród się budzi.
Można chociaż dziś o tym mówić głośno i otwarcie?
(cisza) Coraz częściej słyszę, że mogę ponieść takie czy inne konsekwencje tego, co robię. Takie sygnały dochodzą nawet ze strony środowisk uważających się za prawicowe, kombatanckich i kierownictwa IPN. Niestety, ale tak jest.
Lipiec 2012
Tadeusz M. Płużański
"Bestie"
Biblioteka Wolności, 2011