Jeśli nie ma bowiem tematów tabu, to można – a nawet należy – debatować nie tylko nad kazirodztwem, ale także nad wymienionymi i niezręcznymi chyba dla lewicy tematami.
Państwo powinno nie tylko finansować naukę, ale gwarantować swobodę badań
Kłopoty prawicy
Po drugie, także prawica musi czuć się nieswojo. Bo jeśli zakazuje rozpoczęcia jakiejkolwiek dyskusji o niekaralności kazirodztwa, to jak poradzi sobie z faktem (wcześniej mało nagłośnionym), że według art. 201 polskiego kodeksu karnego do pięciu lat więzienia grozi za stosunki seksualne „przysposobionemu" i „przysposabiającemu", czyli – mówiąc bardziej zrozumiale – temu, kto kiedyś kogoś adoptował lub został adoptowany. Czyli jeśli jakiś mężczyzna w wieku 30 lat zaadoptował dziesięcioletnią dziewczynkę i po 20 latach, w wieku lat 50, miał z nią romans (wówczas już osobą 30-letnią), to obojgu grozi więzienie.
Że taki czyn uznajemy za niemoralny, to oczywiste, ale czy naprawdę należy za to karać więzieniem? Czy ktoś chce dziś za zdradę małżeńską (czyn wszak niemoralny) żądać dla winowajcy pięcioletniego wyroku? Może więc warto zacząć rozmowę – jak chciał Hartmann – nie o legalizacji, ale o depenalizacji kazirodztwa lub – to już moja sugestia – zmianie jej definicji?
Przechył na lewo
Po trzecie – casus Fuszary/Hartmanna daje świetną okazję do poważnej rozmowy na temat tego, co można, a czego nie można (zarówno na uniwersytetach, jak i w życiu publicznym). Warto byłoby to wykorzystać nie do partyjnych połajanek, ale do rozstrzygnięcia paru dylematów. Na przykład takich, dlaczego w Polsce nie można negować istnienia niemieckich komór gazowych, a można sowieckiego Gułagu? Dlaczego nie jest ścigane noszenie koszulek z sierpem i młotem, a jest ze swastyką? Jakim prawem wydawane są książki Lenina czy Stalina, a na publikację propagandy nazistowskiej nie ma przyzwolenia prawnego?
Świat nauki może być w rozpoczęciu takiej debaty pomocny. Ale tylko wtedy, gdy jego przedstawiciele będą pewni, że ich uczelnie i politycy będą ich w tym wspierać, a nie straszyć sankcjami. Jeśli żądamy wolności badań nad biografią Wałęsy czy Geremka, to musimy dać prawo do tego samego tym, którzy będą zastanawiać się nad definicją kazirodztwa czy granic życia. Jeśli domagamy się odwagi od naukowców w poszukiwaniach homoseksualnych wątków bohaterów „Kamieni na szaniec", to niech wolno także będzie polskim naukowcom zadawać pytania o to, ilu Romów siedzi w polskich zakładach karnych, czy kobiety gorzej zdają egzaminy na matematykę i czy czarnoskórzy częściej popełniają gwałty i morderstwa. Albo jesteśmy za wolnością nauki i chcemy przełamywać tabu, albo tak naprawdę naszym celem jest używanie nauki i naukowców do walki ideologicznej, by nie rzecz – partyjnej.