Marek Migalski: Naukowcy nie do polityki!

Czego nas uczy spór o kazirodztwo.

Publikacja: 08.10.2014 02:00

Wypowiedź Małgorzaty Fuszary i felieton Jana Hartmanna na temat kazirodztwa świetnie pokazują, jak zasadniczo różni się język polityki od języka nauki. Oraz że ich mieszanie szkodzi zarówno osobom tego nierozumiejącym, sprawie, o której się mówi, jak i samej debacie.

Nie wyrzucać z uniwersytetu

W nauce nie ma twierdzeń obrzydliwych, szkodliwych czy szokujących. Są tylko zdania prawdziwe lub fałszywe.

Z kolei w polityce nie ma zdań prawdziwych czy fałszywych – są tylko takie, które albo służą sprawie (państwu, partii, politykowi, idei), albo jej szkodzą. Mieszanie tych dwóch porządków jest niewybaczalne – bo szkodzi wszystkim. A najbardziej kwestiom, o które toczy się spór, oraz osobom je wypowiadającym.

Postulat depenalizacji kazirodztwa postawiony przez Hartmanna oraz przyznanie się Fuszary do tego, że nie potrafi ona znaleźć argumentów przeciwko legalizacji kazirodztwa („takich norm nie można z góry jakby ustalać i odbierać innym osobom tutaj możliwości istnienia"), mogły paść z ust naukowca i takiemu naukowcowi nie powinny za to grozić żadne kary na jego uczelni.

Od tego są badacze, by prowokować, stawiać ryzykowne tezy, sprawdzać, czy można o świecie myśleć i pisać inaczej, niż to do tej pory robiono.

Ale takie słowa mogą eliminować z polityki, bowiem wypowiadane są w określonej sytuacji społecznej i do określonych wyborców.

Nie ma żadnego znaczenia, czy są prawdziwe, czy też nie – rzecz idzie o to, czy służą państwu/partii/politykowi, czy też odwrotnie – przysparzają mu/im kłopotów.

W obu wspomnianych przypadkach nie ma wątpliwości, że stało się właśnie tak, iż wypowiedzi Fuszary i Hartmanna mogły uderzyć w formacje, które reprezentują (zwłaszcza w odniesieniu do tej pierwszej, która związana jest z – deklaratywnie przynajmniej – centroprawicową Platformą). Dlatego Hartmann nie zdziwił się specjalnie, gdy Twój Ruch pozbył się go, i to w trybie natychmiastowym. Nie powinna też być zdziwiona Fuszara, gdyby się okazało, że Ewa Kopacz zdecyduje się na jej dymisję.

Bo taka jest natura dyskursu politycznego – nie poszukuje on prawdy, lecz jedynie zysków. Dlatego jeśli chciano by Fuszarę lub Hartmanna wyrzucać z uniwersytetu, należałoby się temu gwałtownie przeciwstawiać; jeśli natomiast wypluje ich świat polityki, trzeba będzie przyglądać się temu ze spokojem widza obserwującego w telewizji pożeranie młodej antylopy przez krokodyla.

Kłopoty liberalizmu

Ta debata pokazała jednak, obok różnicy między językiem nauki a polityki, także inne kwestie. Po pierwsze, pułapki myślenia demoliberalnego.

Prof. Fuszara miała rację – z jej punktu widzenia trudno znaleźć argumenty przeciwko legalizacji kazirodztwa (na czym bowiem ma się oprzeć jej ideologia, skoro brak jej punktu archimedesowego?). Ale jeśli tak, to chyba jednak będzie trzeba rozpocząć, a właściwie kontynuować, debatę na temat granicy pedofilii (dlaczego akurat 15 lat, a nie 14 czy 12?). A także – w ramach prawa do wolności dyskursu uniwersyteckiego – o istnieniu lub nieistnieniu obozów koncentracyjnych, procencie czarnoskórych w amerykańskich więzieniach czy porównaniu inteligencji kobiet i mężczyzn.

Jeśli nie ma bowiem tematów tabu, to można – a nawet należy – debatować nie tylko nad kazirodztwem, ale także nad wymienionymi i niezręcznymi chyba dla lewicy tematami.

Państwo powinno nie tylko finansować naukę, ale gwarantować swobodę badań

Kłopoty prawicy

Po drugie, także prawica musi czuć się nieswojo. Bo jeśli zakazuje rozpoczęcia jakiejkolwiek dyskusji o niekaralności kazirodztwa, to jak poradzi sobie z faktem (wcześniej mało nagłośnionym), że według art. 201 polskiego kodeksu karnego do pięciu lat więzienia grozi za stosunki seksualne „przysposobionemu" i „przysposabiającemu", czyli – mówiąc bardziej zrozumiale – temu, kto kiedyś kogoś adoptował lub został adoptowany. Czyli jeśli jakiś mężczyzna w wieku 30 lat zaadoptował dziesięcioletnią dziewczynkę i po 20 latach, w wieku lat 50, miał z nią romans (wówczas już osobą 30-letnią), to obojgu grozi więzienie.

Że taki czyn uznajemy za niemoralny, to oczywiste, ale czy naprawdę należy za to karać więzieniem? Czy ktoś chce dziś za zdradę małżeńską (czyn wszak niemoralny) żądać dla winowajcy pięcioletniego wyroku? Może więc warto zacząć rozmowę – jak chciał Hartmann – nie o legalizacji, ale o depenalizacji kazirodztwa lub – to już moja sugestia – zmianie jej definicji?

Przechył na lewo

Po trzecie – casus Fuszary/Hartmanna daje świetną okazję do poważnej rozmowy na temat tego, co można, a czego nie można (zarówno na uniwersytetach, jak i w życiu publicznym). Warto byłoby to wykorzystać nie do partyjnych połajanek, ale do rozstrzygnięcia paru dylematów. Na przykład takich, dlaczego w Polsce nie można negować istnienia niemieckich komór gazowych, a można sowieckiego Gułagu? Dlaczego nie jest ścigane noszenie koszulek z sierpem i młotem, a jest ze swastyką? Jakim prawem wydawane są książki Lenina czy Stalina, a na publikację propagandy nazistowskiej nie ma przyzwolenia prawnego?

Świat nauki może być w rozpoczęciu takiej debaty pomocny. Ale tylko wtedy, gdy jego przedstawiciele będą pewni, że ich uczelnie i politycy będą ich w tym wspierać, a nie straszyć sankcjami. Jeśli żądamy wolności badań nad biografią Wałęsy czy Geremka, to musimy dać prawo do tego samego tym, którzy będą zastanawiać się nad definicją kazirodztwa czy granic życia. Jeśli domagamy się odwagi od naukowców w poszukiwaniach homoseksualnych wątków bohaterów „Kamieni na szaniec", to niech wolno także będzie polskim naukowcom zadawać pytania o to, ilu Romów siedzi w polskich zakładach karnych, czy kobiety gorzej zdają egzaminy na matematykę i czy czarnoskórzy częściej popełniają gwałty i morderstwa. Albo jesteśmy za wolnością nauki i chcemy przełamywać tabu, albo tak naprawdę naszym celem jest używanie nauki i naukowców do walki ideologicznej, by nie rzecz – partyjnej.

Żeby tak się jednak stało, musi zapanować w polskim życiu publicznym zgoda co do tego, że nauka jest od szukania prawdy, a nie od udowadniania tego, czego życzą sobie politycy. Państwo musi wspierać naukę – nie tylko pieniędzmi, ale przede wszystkim przyzwoleniem na jej uprawianie. Swobodne uprawianie. Bez strachu o to, jak inni – także politycy – zareagują na jej wyniki.

Naukowcy do nauki! Politycy do polityki!

Autor jest doktorem politologii. W roku 2009 został wybrany na europosła z listy PiS. Potem współtworzył PJN i Polskę Razem. Po majowej porażce w eurowyborach zadeklarował, że odchodzi z polityki

Wypowiedź Małgorzaty Fuszary i felieton Jana Hartmanna na temat kazirodztwa świetnie pokazują, jak zasadniczo różni się język polityki od języka nauki. Oraz że ich mieszanie szkodzi zarówno osobom tego nierozumiejącym, sprawie, o której się mówi, jak i samej debacie.

Nie wyrzucać z uniwersytetu

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”