Od izraelskiego miasta Sderot do granicy Strefy jest kilka kilometrów i to raczej dwa niż dziewięć. Po drugiej stronie jest miasto Gaza i okoliczne palestyńskie miejscowości Dżabalija, Beit Hanun, Beit Lahija. W słoneczne wtorkowe przedpołudnie z izraelskiego pogranicznego miasta wojny nie było widać, ani nie było słychać jej odgłosów.
Tylko czasem nad zielonymi polami pod Sderot zaszumiał przelatujący na niedużej wysokości dron. O podwyższonych środkach bezpieczeństwa raczej też można się było dowiedzieć z rozmów z mieszkańcami, a nie naocznie. Dopiero po paru godzinach na rogatkach miasta pojawił się punkt kontrolny policji.
Czytaj więcej
Co najmniej 404 osoby zginęły, a co najmniej 562 zostały ranne w nalotach izraelskiego lotnictwa na Strefę Gazy, które rozpoczęły się w nocy z poniedziałku na wtorek. Według nieoficjalnych informacji w atakach zginęło pięciu wysokich rangą przedstawicieli Hamasu.
Mieszkańcy Sderot zerwali się o drugiej w nocy, bo wtedy dotarły do nich informacje – lokalne władze je rozsyłają SMS-ami i przez komunikatory – że armia izraelska wznawia operację wojenną w Strefie Gazy. Dostali ją szybciej niż inni (rząd rozesłał ją zagranicznym dziennikarzom o trzeciej nad ranem), bo ze względu na odległość od strefy muszą wyjątkowo szybko zmierzać do schronów. Gdyby jacyś Palestyńczycy odpalili stamtąd rakietę, byłaby tu po kilkunastu sekundach. Takie odpalanie znane było w Sderot od lat, ale we wtorek panowała tu małomiasteczkowa cisza. Odwołano jednak zajęcia w szkołach i kursowanie pociągów, przypomniano, że pod gołym niebem nie powinny się gromadzić grupy większe niż dziesięcioosobowe.