Nie wiadomo tylko, przeciw komu, bo nikt nie przyznał się do ataków, nie znaleziono też sprawców. Ale i tak kolejne kraje regionu stanęły na krawędzi wojny.
– Odessy, jasna rzecz, że nie zdobędą. Ale oczywiście mogą zdestabilizować sytuację wokół Naddniestrza, w tym i w naszych pogranicznych rejonach – powiedział ukraiński ekspert Hryhoryj Perepelica, pytany czy za zamachami stoi rosyjska armia.
Kto strzelał
W Naddniestrzu, separatystycznej republice na terenie Mołdawii, stacjonuje ok. 1,5 tys. rosyjskich żołnierzy. Część z nich to „siły pokojowe” znajdujące się tam od 1992 roku na prośbę miejscowych separatystów, a część to oddziały ochraniające największe w Europie składy amunicji w wiosce Kołbasna (dwa kilometry od ukraińskiej granicy). Zwożono tam amunicję i sprzęt sowieckich jeszcze wojsk wycofywanych z Niemiec wschodnich i Czechosłowacji.
Powinno tam się znajdować 22 tys. ton amunicji, nikt jednak nie wie, ile jest naprawdę. Rosyjska generalicja od dwóch dekad sprzeciwia się ich wywożeniu, bojąc się, że przy tej okazji zostanie ona policzona. Nielegalną sprzedażą tej amunicji jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku zajmował się rosyjski handlarz bronią Wiktor But, siedzący obecnie w amerykańskim więzieniu.
Teraz władze separatystycznego Naddniestrza twierdzą, że na ich terenie doszło do dwóch eksplozji. Wcześniej ktoś wysadził w powietrze dwie ogromne anteny radiowe w wiosce Majak. Należą one do rosyjskiego państwowego przedsiębiorstwa RTRS, nadawały programy rosyjskiego radia, a ich moc pozwalała na odbiór w USA i Ameryce Łacińskiej.