Polaryzacja poglądów zaszła w Polsce tak głęboko, że uniemożliwia racjonalną debatę nad kluczowymi problemami kraju. W tym nad integracją europejską. Krytyka nawet ewidentnych słabości Brukseli jest natychmiast utożsamiana z poparciem dla PiS. Dlatego ci, którym bliżej do opozycji, czują się często w obowiązku bezmyślnie aprobować wszystko, co robi unijna centrala. Inaczej mogą zostać posądzeni o zdradę.
Tak powierzchowna analiza rzeczywistości nie służy jednak ani Unii, ani obronie w niej polskich interesów. Zamiast próbować naciskać na zmianę sposobu działania unijnej centrali, gdy był na to jeszcze czas, dziś odkrywamy głęboką nieufność do integracji w krajach, od których jej przyszłość zależy najbardziej: Niemiec czy Francji. O tym świadczy sondaż przeprowadzony przez think tank ECFR, który w żadnym wypadku o eurosceptycyzm posądzać nie można. Dość powiedzieć, że już bezwzględna większość Niemców (55 proc.) i Francuzów (62 proc.) uważa, że Unia „nie działa", skoro nie potrafiła skutecznie zapobiec głębokiej recesji i na czas zapewnić szczepionek. Stąd już tylko krok do zwycięstwa ugrupowań, które uważają, że trzeba wziąć sprawy we własne ręce i opuścić Wspólnotę. Autorzy raportu ostrzegają, że Unia może stać przed ostatnią szansą na wyjście na prostą.
Lista zarzutów wobec Brukseli jest dobrze znana. Chodzi w pierwszym rzędzie o stworzenie „bańki", w której unijni urzędnicy od dziesiątków lat funkcjonują bez demokratycznej weryfikacji, a przez to oderwali się od rzeczywistości w terenie i żyją we własnym, biurokratycznym świecie. Ten stan rzeczy da się jednak zmienić tylko wtedy, jeśli kraje Wspólnoty zgodzą się, czym ma być Unia: maszyną rozwoju gospodarczego, równym partnerem dla Chin i Ameryki czy może gwarantem demokracji i praworządności. Aby to rozstrzygnąć, potrzeba otwartej dyskusji, w której krytycy i apologeci integracji już na wstępie nie zostaną zaszufladkowani przez swoich oponentów.