Zarówno gorący zwolennicy PiS radujący się z wyniku wyborów, jak i zdecydowani przeciwnicy tej partii wróżący Polsce katastrofę popełniają błąd. Polega on na utożsamianiu niedzielnego zwycięstwa Andrzeja Dudy ze zwycięstwem PiS.
Młody polityk z Krakowa został prezydentem nie dlatego, że był popierany przez PiS, ale raczej mimo to.
Podczas tej kampanii zarówno prezes Jarosław Kaczyński, jak i symbole partyjne były ukryte. Na największych partyjnych imprezach nie było flag PiS. Ludzie nie skandowali nazwy partii, lecz nazwisko kandydata. Na większości spotów też nie było logo partii.
Nie można mówić, że 52 proc. głosujących poparło Prawo i Sprawiedliwość. Wyniki prezydenckiej elekcji nie przekładają się wprost na poparcie dla partii politycznych. Dudę w drugiej turze poparli wyborcy sympatyzujący z innymi ugrupowaniami. Jesienią wielu z nich zagłosuje na Pawła Kukiza czy partię KORWIN.
Druga tura nie była kolejną odsłoną sporu PO z PiS. Tak, przegrała ją Platforma, ale nie wygrało jej PiS. Część wyborców chciała ukarać PO za osiem lat rządów, a Bronisława Komorowskiego za arogancję, jaką okazał w kampanii. Ale to nie oznacza, że chcieli przekazania władzy w ręce PiS. Wielu wyborców Platformy wysłało jej sygnał ostrzegawczy, ale jesienią nie zagłosuje na Jarosława Kaczyńskiego.
Doszukiwanie się przez zwolenników Komorowskiego pisowskich korzeni społecznego buntu czy hejtu wobec ustępującego prezydenta to niedostrzeganie społecznej zmiany, jaka zaszła w Polsce. Duda wygrał, bo stał się symbolem nadziei dla zbuntowanych.
Krytyka III RP i establishmentu – czego zupełnie nie zrozumieli sztabowcy Bronisława Komorowskiego i czego chyba wciąż nie rozumie Platforma – wyszła poza spór PiS i PO. Być może to była ostatnia bitwa, jaką stoczyły ze sobą te partie w obecnym kształcie. A może było to pierwsze starcie w zupełnie nowej wojnie.