Gdy prawie 20 lat temu Rosja przyjmowana była do Rady Europy – a tym samym poddawała się jurysdykcji strasburskiego Trybunału – słynny dysydent Siergiej Kowaliow domagał się od Zachodu tylko jednej rzeczy: by nie traktował jego ojczyzny według taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie – wymagania wobec niej powinny być ostrzej egzekwowane niż wobec innych państw członkowskich.
Przedstawiciele zachodniej Europy pokiwali wtedy głowami, jakby ze zrozumieniem dla niechęci Kowaliowa do postradzieckiej biurokracji rządzącej jego krajem, i nigdy nie próbowali nawet zrozumieć, dlaczego tak mówił, ani tym bardziej stosować jego rad. A teraz stoją u rozbitego koryta.