W czwartek w Warszawie Emmanuel Macron był przyjmowany jako niepodważalny przywódca drugiego co do znaczenia kraju Unii Europejskiej. Dzień później w Paryżu wrażenie jest inne. Prezydent gościł przez blisko dwie godziny Françoisa Bayrou w Pałacu Elizejskim. To była bardzo brutalna rozmowa. Lider liberałów, który od ośmiu lat jest wiernym sojusznikiem Macrona i który od dawna marzył o przejęciu sterów rządu, zagroził wycofaniem poparcia swoich deputowanych dla głowy państwa. To by oznaczało katastrofę dla prezydenta, który i bez tego nie ma większości w Zgromadzeniu Narodowym.
Ale mimo to Macron kilkadziesiąt minut po wyjściu Bayrou znów do niego zadzwonił. Tym razem oferując mu stanowisko premiera. W ten sposób pod znakiem zapytania staje logika ustanowionego przez generała De Gaulle’a ustroju V Republiki. Nagle to już nie prezydent rozdaje karty w państwie.
Nowy rząd Françoisa Bayrou pozostanie na łasce skrajnej prawicy
Macron musi jednak pilnie znaleźć szefa egzekutywy, który nie tylko przetrwa dłużej niż trzy miesiące, jakie wytrzymała ekipa Michela Barnier, ale także przeforsuje nowy budżet kraju w parlamencie. Od tego zależy wręcz przetrwanie samego prezydenta, którego kadencja kończy się w połowie 2027 roku.
Jakie ma na to szanse Bayrou? Lider skrajnie lewicowej Francji Niepokornej (FI) Jean-Luc Mélenchon od razu zapowiedział, że jego posłowie odrzucą nowy gabinet. Ale formalny przywódca skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (ZN) Jordan Bardella takiego oświadczenia nie złożył. Wskazał, że wszystko zależy od polityki, jaką zechce prowadzić Bayrou.