Po tym, jak kilka dni temu większość narodowych komitetów olimpijskich i międzynarodowych federacji sportowych opowiedziała się za umożliwieniem Rosjanom i Białorusinom startu w najważniejszej imprezie czterolecia, decyzja MKOl nie mogła być inna. W porównaniu z ostatnimi igrzyskami letnimi oraz zimowymi różnica jest tylko jedna: nie będą oni mogli brać udziału w rywalizacji drużynowej.
Sportowcy indywidualni, jeśli wywalczą olimpijską kwalifikację, nie są związani z resortami siłowymi i aktywnie nie popierają agresji na Ukrainę, będą mogli - podobnie jak w Pekinie i Tokio - wystartować bez flagi, hymnu i symboli narodowych, jako sportowcy neutralni. Taka decyzja to dowód, że punkt widzenia państw, które - tak jak np. Polska, kraje bałtyckie i skandynawskie - domagały się wykluczenia Rosjan i Białorusinów, nie znalazł w świecie uznania.
Rosjanie wracają do łask, choć Władimir Putin wypowiedział wojnę MKOl
Podobnie, jak w sprawach tej wojny, tak i w sporcie okazało się, że Rosja może liczyć na potężne wsparcie. Ale z rosyjskiego punktu widzenia to rozwiązanie wcale nie jest satysfakcjonujące. Oni chcieli więcej, domagali się przywrócenia do olimpijskiej rodziny bez żadnych warunków i jeśli się tak nie stanie, grozili zorganizowaniem w przyszłym roku igrzysk krajów BRICS (czerwiec) oraz „Igrzysk Przyjaźni” (wrzesień).
Czytaj więcej
Świat sportu podobno coraz głośniej domaga się dopuszczenia Rosjan i Białorusinów do igrzysk w Paryżu, decyzja więc wydaje się kwestią czasu.
Ten krok wyglądał jak wypowiedzenie przez Władimira Putina wojny swemu wieloletniemu sojusznikowi Thomasowi Bachowi, szefowi MKOl. Trudno spodziewać się, że Rosjanie warunki startu w Paryżu przestaną uważać za upokarzające, bo widząc niejednoznaczny stosunek świata do agresji, stają się coraz bezczelniejsi wraz z każdym dniem jej trwania.