Lektura kościelnego vademecum wyborczego nastręcza katolikom znacznie więcej dylematów niż gotowych rozwiązań. Bo choć podkreśla ono, że udział w wyborach jest obowiązkiem sumienia, to warunki stawiane temu wyborowi, szczególnie jeśli się potraktuje je serio, sprawiają, że – w mej ocenie – katolik nie może z czystym sumieniem zagłosować za żadną z głównych partii.
Czytaj więcej
Kościół, wskazując zasady, którymi należałoby się kierować w wyborach, stawia wiernych w niezręcznej sytuacji. System wartości mamy mocno popękany.
Kościół przypomina, że polityka to dobro wspólne. A zatem wszystkich, którzy traktują politykę jako narzędzie do osobistego wzbogacenia kosztem dobra wspólnego, powinno się wykluczyć z grona osób, na które można oddać głos. Nie brakowało w ostatnich ośmiu latach takich przypadków.
Czy katolikowi wolno głosować na partię, która zalegalizuje aborcję?
Najpoważniejsze wątpliwości rodzą się po analizie „nienegocjowalnych” wartości. Katolik ma się opowiadać „bezwarunkowo po stronie prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu”, co może wykluczać oddanie głosu, na kandydata, który chciałby liberalizacji ustaw aborcyjnych (a więc Lewicy czy Koalicji Obywatelskiej), a nawet powrotu do sławetnego kompromisu (PSL). Wyklucza również małżeństwo osób tej samej płci – wbrew wielu komentarzom nie chodzi tu o „związki partnerskie”. To jednak dla katolika oznaczałoby wykluczenie partii, które opowiadają się za takimi małżeństwami. Oba te punkty dotyczą głównie opozycji.