GUS potwierdził właśnie wstępne dane: w lipcu przeciętny poziom cen mierzony wskaźnikiem CPI spadł w stosunku do czerwca o 0,2 proc. i jest 10,8 proc. powyżej poziomu z lipca. Spadek cen to w największym stopniu zasługa cen żywności, które zmalały o 1,3 proc., licząc miesiąc do miesiąca. Przy tym największy wkład do spadku ogólnego wskaźnika inflacji miały warzywa (minus 0,22 pkt proc.), odzież (minus 0,1 pkt proc.) i owoce (minus 0,08 pkt proc.).
Czytaj więcej
W lipcu ceny towarów i usług były o 10,8 proc. wyższe niż rok wcześniej – podał w poniedziałek Główny Urząd Statystyczny. Żywność zdrożała w tym czasie jeszcze mocniej, bo o 15,6 proc.
Czyje zasługi w walce z inflacją
Lipcowy spadek cen to zatem efekt zmian sezonowych. Nawet dziecko wie, że latem owoce i warzywa zwykle tanieją jak szalone. Odzież zaś tanieje w związku ze tradycyjnymi lipcowymi wyprzedażami. W tym kontekście prężenie przez polski bank centralny piersi od orderów za zasługi w walce z inflacją i wychwalanie własnych zasług na słynnym banerze w centrum Warszawy wydać się może naciągane. Ktoś złośliwy powiedziałby wręcz, że warzywa w lipcu wyręczyły bank centralny (i RPP) w walce z inflacją.
Czytaj więcej
Choć inflacja szaleje od wielu kwartałów, a drożyzna pustoszy budżety gospodarstw domowych, prezes Adam Glapiński na fasadzie siedziby Narodowego Banku Polskiego przekonuje, że ceny w zasadzie się nie zmieniają. Oczywiście dzięki NBP.
W tym kontekście mocno przedwczesna wydaje się zapowiedź prezesa Adama Glapińskiego, że skoro tylko wskaźnik inflacji spadnie poniżej 10 proc. (co możliwe jest już w sierpniu), to można zacząć obniżać stopy procentowe NBP. Bo akurat żywność, która tanieje latem, a także paliwa, których spadek cen wcześniej ciągnął w dół inflację, są poza obszarem oddziaływania krajowej polityki pieniężnej. Zresztą paliwa zaczęły znów drożeć i na powrót stają się – nomen omen – paliwem dla inflacji.