Podczas wystąpień Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie najtrudniejszy temat historyczny pojawił się w zakamuflowanej formie, nazwa „Wołyń” nie padła. Można powiedzieć, że gdy trwa wielka wojna na wschodzie, sprawy sporne między Polską a Ukrainą powinny przejść do poczekalni.
Ale z drugiej strony to może właśnie czas wielkiej wojny z bestialstwem rosyjskich zbrodni na ukraińskich cywilach jest odpowiednim momentem do refleksji ukraińskich elit nad zbrodniami dokonywanymi przez ukraińskich nacjonalistów w czasie drugiej wojny światowej. To trudne i wymaga odwagi od przywódców, Wołodymyr Zełenski – bardzo odważny w innych kwestiach – jeszcze nie jest na tym etapie.
Czytaj więcej
Bardziej niż czymkolwiek innym Wołyń jest opowieścią o samotności. O porzuceniu ogromnej masy swoich obywateli przez państwo, które zawsze miało na głowie coś ważniejszego; najpierw od ich życia, a potem od pamięci o ich śmierci.
Nie są na to najwyraźniej gotowe elity intelektualne Ukrainy, dla sporej części z nich odpowiedzialni za Wołyń są bohaterami, patriotami stawiającymi opór także Moskwie, do których właśnie w momencie walki o wszystko z Rosjanami należy się odwołać.
Polska nie powinna jednak Zełenskiego do niczego w tej kwestii zmuszać, bo teraz najważniejsze jest zwycięstwo na froncie i przyszłe bezpieczeństwo naszej części Europy. To elity w Kijowie same powinny sobie uświadomić, że ten etap nie może trwać w nieskończoność. Ukraina ma trafić do Unii Europejskiej, wyznając europejskie wartości. Kluczenie w sprawie ludobójstwa na Wołyniu się wśród nich nie mieści. Trudno pogodzić odsyłanie Putina do Hagi z jednoczesnym wychwalaniem Bandery. Trudno domagać się nazywania zbombardowania przez Rosjan budynku pełnego ukraińskich cywilów ludobójstwem, jednocześnie zaprzeczając, że rzeź dziesiątek tysięcy polskich cywilów żadnym ludobójstwem nie była. Nie tylko w Ukrainie wymordowanie przez Rosjan w zeszłym roku w podkijowskiej Buczy kilkuset ludzi jest tym słowem określane. To jakie pasuje do Wołynia?