Już sześć inicjatyw legislacyjnych mających na celu poszerzenie dostępu do broni w Polsce przedstawili politycy prawicy. Całe szczęście, że jest ich aż tyle, bo gdyby była jedna, zawisłaby nad Polakami groźba, że zostanie uchwalona.
Wzmożenie na rzecz „broni palnej w każdej szafie” nastąpiło po wybuchu wojny za naszą wschodnią granicą. Albo teraz – albo nigdy, pomyśleli zwolennicy tego pomysłu. Najgłośniej i najwcześniej o potrzebie zliberalizowania przepisów mówił poseł Kukiz’15 Jarosław Sachajko, który wniósł projekt zakładający likwidację obecnego systemu udzielania pozwoleń, a w zamian wprowadzenie m.in. łatwej do zdobycia „obywatelskiej karty broni”. Niedługo potem swoje pomysły zgłosił koalicjant PiS – Partia Republikańska, a w lipcu Solidarna Polska. We wrześniu jako element ustawy o likwidowaniu zbędnych procedur, zgłoszonej przez komisję deregulacyjną posła PiS Bartłomieja Wróblewskiego, pojawiła się kolejna propozycja. Oraz dwie autopoprawki – posła Sachajki i republikanów. Mogłoby z tego wynikać, że natłok inicjatyw legislacyjnych jest efektem silnego poparcia dla idei szerokiego dostępu do broni w społeczeństwie. Tak jednak nie jest. W maju, według sondażu Social Changes, przeciwnikami tego pomysłu było 49 proc. ankietowanych, a zwolennikami – 35 proc. A był to czas największego szoku spowodowanego działaniami wojennymi Rosji. Ale też nie o całe społeczeństwo chodzi politykom prawicy. Ważna jest tylko ta grupa, która mogłaby w nadchodzących wyborach oddać na nich głos. Trwa więc licytacja.
Czytaj więcej
Poszczególne frakcje w Zjednoczonej Prawicy prześcigają się w projektach o ułatwieniu dostępu do broni, choć nie mają one większych szans na uchwalenie.
Jednak czas kampanii jest niebezpieczny. To okres, kiedy udają się polityczne szantaże, a światopoglądowe dźwignie skrzypią od zmasowanego nacisku. Co będzie, jeśli np. partia Zbigniewa Ziobry zapragnie wziąć tę kwestię na muszkę swoich strzelb? Wtedy one niezawodnie wypalą, bo PiS nie poświęci własnego politycznego interesu przed wyborami i nie zaryzykuje utraty większości w imię jakiejś „nieważnej” ustawy. Na razie jednak na celowniku ministra sprawiedliwości są wciąż sędziowie, a nie ustawy.