Gdyby szukać wróżby dla Zjednoczonej Prawicy na 2021 rok, to należy zajrzeć do „Naszego Dziennika". Nie jest to wróżba specjalnie pomyślna. Pomiędzy tajemnicą Fatimy a rozważaniami prof. Ryby o tym, że po brexicie Niemcom łatwiej będzie pacyfikować w UE mniejsze państwa członkowskie, znalazł się aktualny, noworoczny wywiad z szefem Solidarnej Polski Zbigniewem Ziobrą. Tłumaczy w nim, dlaczego pozostał w Zjednoczonej Prawicy, ale – z drugiej strony – zapewnia, że jego partia głosować będzie przeciw ustaleniom szczytu UE, nawet jeśli – co zapowiedział Ryszard Terlecki – będzie w tej sprawie wprowadzona dyscyplina.
Dlaczego więc podczas ostatniego kryzysu przed szczytem UE nie doszło do bolesnego rozstania? – Postąpiliśmy tak w imię odpowiedzialności. Skutkiem opuszczenia koalicji przez Solidarną Polskę byłby zapewne upadek rządu i przedterminowe wybory. Taka decyzja stworzyłaby zatem realną możliwość dojścia do władzy totalnej opozycji – mówi lider SP.
Ale – mimo deklarowanej odpowiedzialności – minister sprawiedliwości zapewnia od razu, że ustaleń unijnych on i jego ludzie nie poprą. – Czy będzie dyscyplina, nie wiem – odpowiada gazecie. I zapewnia: – Ale wiem, że Solidarna Polska stanowiska nie zmieni.
Czyli Zbigniew Ziobro wie doskonale, jakie są konsekwencje rozpadu koalicji, wie, że prowadzi to do przyspieszonych wyborów, a mimo to dalej licytuje. Dlaczego? Trzymając się brydżowej terminologii, szef SP „impasuje pod prezesa". Im głośniej będzie deklarował, że ma za nic ustalenia Zjednoczonej Prawicy i jej dyscyplinę, tym bardziej rozepchnie się w rządzącym układzie politycznym i przesunie granice swojego państewka. A prezes musi mu na to pozwolić – albo wyrzucić SP z koalicji – co oznacza jak na wstępie – przyspieszone wybory.
A te, co pokazał ostatni sondaż publikowany przez „Rzeczpospolitą" w mijającym roku, nikomu na prawicy się nie opłacają. No, może z jednym wyjątkiem. Idący do nich samodzielnie Zbigniew Ziobro przekracza próg wyborczy (5,4 proc.) i wreszcie jest na swoim.