Określenie to kojarzy się bardzo źle. I w tym sensie jest nieuzasadnione. Skłania jednak do przyjrzenia się dalekosiężnej wizji partii, które za kilka dni zaczną rządzić w Berlinie.
Rzeczywiście SPD, Zieloni i FDP postawiły w umowie koalicyjnej cel dla Unii Europejskiej. Ma się ona stać „federalnym europejskim państwem związkowym”. To dziwne sformułowanie, jakby podwójnie podkreślające federalność, „związek” (Bund) tłumaczymy bowiem często jako federację – tak jest z Bundesrepubliką, federalną przecież. W tej koncepcji UE ma być wzorowana na Niemczech właśnie, czyli zdecentralizowana.
Co mogłoby to oznaczać? W federacji niemieckiej wspólna jest polityka fiskalna, taka sama płaca minimalna, jest jedna armia i jedna polityka zagraniczna. Landy decydują o programie nauczania w szkołach czy też o tym, czy i kiedy obchodzić chrześcijańskie święta. Są nawet landowe konstytucje, mające jednak wpływ na to, czego nie określa ustawa zasadnicza RFN, która – co w tym europejskim kontekście istotne – czasem okazywała się ważniejsza od postanowień unijnych.
Czytaj więcej
Plakaty firmowane przez resort kultury porównują RFN z III Rzeszą.
Jak miałoby to być wprowadzone w życie w całej Unii, choćby w zakresie finansów, skoro ta sama umowa koalicyjna powierza nad nimi straż FDP, która jest przeciwna przyszłym transferom pieniężnym do innych krajów UE? Podobne pytania można by zadać co do wielu innych dziedzin życia, zwłaszcza tych, które dotyczą bezpieczeństwa: socjalnego, energetycznego, związanego z napływem imigrantów do Europy. W tych dziedzinach szczególnie trudno sobie wyobrazić wspólną politykę „federalnego europejskiego państwa związkowego”, w dużym stopniu z winy Niemiec zresztą.