Dlatego, gdy tylko w polu widzenia pojawia się pomnik, zaczynają buzować emocje i bardzo często wyłączamy rozum. Wtedy też rządzić zaczynają odruchy stadne i sympatie polityczne.
Czytaj także: Na hulajnodze po pomniku smoleńskim. Policja wyjaśnia
Gdy więc tylko w sieci po raz pierwszy pojawiła się „informacja” o tym, że policjanci złapali dwóch nastolatków, którzy jeździli wokół pomnika smoleńskiego w Warszawie, role zostały rozdane i wszystko, co działo się później było do przewidzenia. A więc przeciwnicy PiS zaczęli się na wyścigi oburzać na opresyjne policyjne państwo, przypomnieli sobie, że pomnik postawiono z pominięciem procedur za pomocą triku polegającego na przejęciu przez wojewodę zarządu nad placem Piłsudskiego z powodów rzekomo bezpieczeństwa. Zachowanie drugiej strony też łatwo było przewidzieć.
Wszystko szłoby swoim rytmem, gdyby nie drobny szczegół – otóż policja przedstawiła nagrania z monitoringu i okazało się, że cała sprawa znacznie bardziej przypominała relacje Radia Erewań o tym, że na Placu Czerwonym rozdają samochody, tyle, że nie na Placu Czerwonym ale przy dworcu warszawskim i nie samochody ale rowery i nie rozdają ale kradną. Wbrew alarmistyczny doniesieniom krytycznych wobec PiS mediów chłopcy nie jeździli wokół pomnika, lecz wskakiwali na hulajnogach na sam monument. I nie zostali zatrzymani, lecz wylegitymowani. Nieprawdziwa okazała się też kolportowana w sieci informacja, jakoby policjanci chłopcom hulajnogi zabrali. Wytknięcie wszystkich manipulacji w tej sprawie zasługuje na osobny tekst. Ale fakty niewiele zmieniły. Większość zaangażowanych w sprawę dalej jest przekonana, że racja jest po ich stronie.
Oczywiście, można się zżymać na to, że policjanci na chwilę chłopaków zatrzymali. Łatwiej przecież wylegitymować nastolatków niż doprowadzić np do zakładu karnego skazanego za zlecanie nielegalnych podsłuchów Marka Falentę, który się gdzieś rozpłynął.