Walka o prawa kazirodców mi jednak nie wystarcza. Nie są oni bowiem wcale najbardziej prześladowaną mniejszością. O wiele gorzej przedstawiani są w mediach kanibale. To ich nazywa się barbarzyńcami, oni przedstawiani ?są jako nieludzcy i ich upodobania są opisywane jako absolutnie niedopuszczalne z punktu widzenia moralności. A przecież – warto o tym przypomnieć, posługując się niezawodnym rozumowaniem ?prof. Hartmana – zakaz jedzenia ludzkiego mięsa jest jedynie silnie zakorzenionym kulturowym tabu, ?a do tego wyrasta z poglądów religijnych (czyli według profesora ?z doktryny „prawa naturalnego").
Nie ma także dowodów na to, że mięso innego człowieka jest dla nas szkodliwe, a jeśli nawet jakieś choroby są w ten sposób przenoszone, to współczesna medycyna może temu zapobiegać.
Jeśli coś nas w kanibalizmie oburza, to, co najwyżej, jego starsze formy, które wiązały się ze zniewoleniem zjadanego. Nie muszą one jednak występować w bardziej liberalnych formach kanibalizmu, w których smakosze „ludziny" mogliby zjadać tylko te osoby, które same decydują się na eutanazję albo wyrażają zgodę na ugotowanie ich w potrawce.
Kulinarne upodobania kanibali nie powinny być przecież ograniczane przez religijny obskurantyzm. Oczywiście nie opowiadam się za legalizacją kanibalizmu, lecz jedynie za dyskusją na ten temat. I to możliwie bez nagonek, polowania ?na czarownice czy tym bardziej stosowania pałki prawa naturalnego.
A jeśli ktoś jest przeciwny takiej dyskusji, to bardzo proszę, by udowodnił mi – ale bez używania pojęć prawa naturalnego i obiektywnej moralności, lecz jedynie za pomocą argumentów utylitarnych i liberalnych – dlaczego kanibalizm (za zgodą zjadanego) miałby być zakazany przez prawo. I jakoś nie wierzę, by przeprowadzenie takiego dowodu było możliwe.