Być może ma kwalifikacje do zajmowania takiego stanowiska – tego nie kwestionuję. Ale temu konkursowi daleko było do jakichkolwiek standardów. Ewentualni kandydaci na zgromadzenie potrzebnych dokumentów mieli zaledwie dwa dni. A samą procedurę wyłaniania pracownika osłaniała aura wielkiej tajemnicy. Centrum Informacyjne Rządu dopiero po publikacjach prasowych zdecydowało się na umieszczenie informacji o wynikach naboru, choć zakończył się on kilka tygodni temu. Sam szef PAK już ponad miesiąc temu mówił w wywiadzie, że dyrektora rekrutował... osobiście.
Wniosek z tego można wyciągnąć jeden: konkurs był ustawiony pod konkretną osobę. Od początku było wiadomym, kto ma wygrać i tak też się stało. Odpowiedzialni za nabór będą zapewne odpierali ten zarzut, ale dałoby się go uniknąć, gdyby procedura od początku była jasna i przejrzysta. Gdyby każdy dostał równe szanse.
Niestety, nie jest to przypadek odosobniony. Takich konkursów są setki, a nawet tysiące. Poczynając od stanowiska sprzątaczki w gminnym przedszkolu (znam przypadek, gdy w ogłoszeniu wpisano, że sprzątaczka ma znać język francuski) na dyrektorach w ministerstwach kończąc. Bez znajomości niczego nie da się załatwić. Masz kwalifikacje, doświadczenie, znasz języki? Bardzo dobrze. Twój problem polega na tym, że nie jesteś znajomym bądź przyjacielem prezesa...
Od kilku lat ciągle słyszę od polityków różnych opcji, że najważniejsze jest dobro państwa. Niektórzy mówią o „dobru wspólnym". Tyle tylko, że ich definicja owego dobra wspólnego dotyczy wyłącznie wąskiej grupy decydentów i paru znajomych. By im żyło się lepiej. A problem polega na tym, że wszyscy się na to zgadzamy...