Uczestnicy programu PPK odkładają w nim co miesiąc od 2 proc. do 4 proc. swojej pensji brutto. Pracodawca dokłada im do tego od 1,5 do 4 proc. pensji. Swoją część dorzuca też państwo, które poprzez Fundusz Pracy dopłaca oszczędzającym 250 zł wpłaty powitalnej i dodatkowo 240 zł dopłaty rocznej.
Od tych zasad jest jednak wyjątek. Osoby z niskimi zarobkami zamiast 2 proc. mogą odkładać w PPK 0,5 proc. Z tego rozwiązania mogą korzystać osoby, których pensja nie przekracza 120 proc. płacy minimalnej. Od pracodawców i państwa dostają tyle, ile dostałyby przy wpłacie 2 proc. Dziś próg dla obniżonych wpłat to 3612 zł. To odpowiednik 120 proc. płacy minimalnej.
Ale ta płaca ma w 2023 r. szybko wzrosnąć. – Obecnie w grze jest kilka propozycji nowej płacy minimalnej. Ze wskaźników wynika, że nie będzie mogła być niższa niż około 3416 zł. Rząd proponuje 3350 zł od stycznia oraz 3500 zł od lipca. Związki zawodowe – 3500 zł od stycznia oraz 3750 zł od lipca – mówi Oskar Sobolewski, ekspert Instytutu Emerytalnego.
Czytaj więcej
Na rachunkach uczestników PPK pojawiły się spadki. – To efekt dekoniunktury na rynkach finansowych. I nic nadzwyczajnego w programach długoletnich – uspokajają eksperci.
Tłumaczy, że dwukrotna podwyżka wynika z wysokiej prognozowanej inflacji na 2023 r. – W każdym z tych wariantów osoby zarabiające ponad 4000 zł będą mogły korzystać z obniżki składek do PPK. Limit 120 proc. płacy minimalnej będzie wynosił bowiem odpowiednio 4020 zł, 4099 zł, 4200 zł, a nawet 4500 zł. Nawet jeśli w życie wejdzie propozycja rządowa, od lipca 2023 r. będziemy mieli bardzo wysoki próg dla stosowania obniżonych składek. 120 proc. z 3500 zł daje kwotę 4200 zł. Tymczasem gdy w 2019 r. startowało PPK, było to 2700 zł. Próg pójdzie więc w krótkim czasie w górę o 1500 zł, czyli o przeszło połowę – wylicza Oskar Sobolewski.