- Mołdawia leży na wschód od Unii Europejskiej, a na zachód od Rosji i Ukrainy. To nasza wina, że nie wykorzystaliśmy tego położenia w wystarczającym stopniu. Mamy nadzieję na zmiany, ale droga reform będzie długa i trudna – mówi Vlad Plahotniuc, przewodniczący Mołdawskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców (AOAM). Słucham go w najdroższym hotelu stolicy państwa uznawanego za najbiedniejszy kraj Europy.
Mołdawia. Rzeczywiście pogranicze. Kraj nieco zapomniany w Brukseli i omijany przez wielki europejski biznes. Jednocześnie jest to jednak państwo ludzi o dużych ambicjach – chcących prowadzić wielkie interesy pomiędzy Rosją i Zachodem.
Sala na której przebywam pełna jest biznesmenów, w większości rosyjskojęzycznych, choć często mających rumuńskie nazwiska. (Strasznie na to narzeka jeden z rumuńskich dziennikarzy. „Oni niechętnie rozmawiają po rumuńsku. Jakby się wstydzili.” – twierdzi). Jest nawet były francuski premier de Villepin. Wszyscy zgromadzeni na forum „Regionalna współpraca gospodarcza między Wschodnią i Zachodnią Europą”. Zdrowych ambicji mołdawskiemu biznesowi odmówić nie można. Zwłaszcza, że Polska też odgrywa pewną rolę w jego planach.
[srodtytul]Specyficzna gospodarka[/srodtytul]
- Jeśli mołdawska spółka zdecyduje się na przeprowadzenie oferty publicznej za granicą, to myślę, że naturalnym rynkiem na jej dokonanie byłaby Warszawa lub Praga. Jakiś czas temu delegacja naszego stowarzyszenia udała się do Hongkongu, gdzie namawiano nas do sprzedawania akcji na tamtejszej giełdzie. Odnoszę jednak wrażenie, że w Warszawie lepiej zrozumiano by nasze uwarunkowania, więc ewentualne oferty mogłyby liczyć na większy sukces – mówi „Rz” Andrian Candu, dyrektor generalny AOAM. Nie podaje on niestety, które spółki gotowe byłyby przeprowadzić oferty na warszawskiej GPW. Musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim te plany się zmaterializują.