W powszechnej świadomości Tony Halik (1921–1998) był człowiekiem w stylu Indiany Jonesa, zapisującym na taśmie filmowej przeżycia i odkrycia z najodleglejszych zakątków. Relacjonował je w cieszących się ogromną oglądalnością programach telewizyjnych takich jak „Pieprz i wanilia". 121 filmów, 68 odwiedzonych krajów – to budziło podziw w czasach, gdy możliwość wyjazdu poza „demoludy" była minimalna dla przeciętnego obywatela.
Autor dokumentu Marcin Borchardt sięgnął do zdeponowanych w Filmotece Narodowej 100 pudeł z prywatnymi taśmami Halika, które obok książki Mirosława Wlekłego („Tu byłem. Tony Halik") stały się zaczynem opowieści o człowieku mającym nie tylko sympatyczną twarz łowcy przygód wychodzącego z każdej opresji, ale i drugą – już nie tak oczywistą.
Budowanie legendy
Borchardt wyznaje zasadę, że dokumentalista jest od przedstawiania faktów, a „jak czegoś nie wiemy, nie możemy zweryfikować, to tak należy o tym opowiadać". Pokazuje człowieka kreującego tak świadomie swoją legendę, że nawet najbliżsi nie zostali wtajemniczeni w jej słabe punkty. O byciu TW – co ujawniły akta IPN-u – nie wiedziała do końca Elżbieta Dzikowska, żona i partnerka w wyprawach. Nie chwalił się jej też wojennym epizodem w Wehrmachcie, skąd zdezerterował.
Elżbieta Dzikowska, która spędziła z Halikiem 23 lata, mówi w filmie (z offu, bo nie ma tu żadnych zdjęć współczesnych), że wiedział, czego oczekują słuchacze, i różne bywały wersje tych samych opowiadanych przez niego historii. I dodaje: „Wierzyłam w najciekawszą", co uzupełnia stwierdzeniem: „Wyglądał na faceta, który buja w obłokach, ale tak nie było. Potrafił wszystko zorganizować".
Film powstał wyłącznie ze zdjęć Tony'ego Halika i nawet gdyby pozostawić je bez komentarza, stanowią wystarczający materiał do zadziwienia, namysłu, rozmowy. Opowieść rozpoczyna się zdjęciami z 1955 roku w Ekwadorze, gdy Halik jako honorowy gość indiańskiego plemienia dostał do skosztowania przeżutą przez małżonkę wodza mamałygę. Wyjaśniał, że wystarczyłby mały gest wstrętu, by śmiertelnie – w znaczeniu dosłownym – obrazić gospodarza. Ta scena skomentowana przez Halika wiele mówi o jego zdolnościach przystosowywania się. Bo z niejednego pieca jadł chleb.