Reżyser, który kochał aktorów

Sydney Pollack nie żyje. Odszedł twórca "Czyż nie dobija się koni?", "Pożegnania z Afryką", "Tootsie", "Trzech dni kondora"

Publikacja: 27.05.2008 09:11

Sydney Pollack

Sydney Pollack

Foto: AFP

Jeszcze przed rokiem oglądaliśmy go na ekranie jako szefa firmy prawniczej w "Michaelu Claytonie". Jego partner z tego obrazu George Clooney powiedział wczoraj: "Sydney sprawiał, że świat stawał się trochę lepszy i kino stawało się trochę lepsze. Nawet kolacja z nim stawała się trochę lepsza".

Przed kilkoma laty w wywiadzie dla "Entertainment Weekly" zażartował: "Za każdym razem, gdy staję za kamerą, pytam sam siebie, po co, na Boga, znów to robię. Reżyserowanie to udręka, przypomina walenie się młotkiem w czoło". Ale tak naprawdę Pollack kochał kino.

Urodził się w Lafayette w rodzinie amerykańsko-rosyjskiej. Skończył nowojorską szkołę aktorską i w latach 50. występował w teatrach Broadwayu. W 1965 roku zadebiutował w kinie jako reżyser "Wątłą nicią", której bohaterem był pracownik telefonu dla samobójców.

Najlepszy okres jego twórczości przypadł na lata 70. i 80. To wtedy powstał m.in. wstrząsający dramat o maratonach tańca, jakie odbywały się w Ameryce podczas wielkiej recesji - "Czyż nie dobija się koni?", studium upokorzenia, opowieść o godności na dnie. Potem zrealizował "Tootsie" – komedię z Dustinem Hoffmanem w roli aktora, który – przebrany za niezależną kobietę – został gwiazdą sitcomu. I także "Pożegnanie z Afryką" nakręcone na podstawie powieści Karen Blixen.

Pollack potrafił odświeżyć klasyczne gatunki hollywoodzkie. Dzisiaj, gdy na ekranach królują błahe komedie romantyczne, można tylko westchnąć za tak niebanalnymi romansami jak te z "Pożegnania z Afryką", "Sabriny" czy "Havany". Za filmami mądrymi i wzruszającymi.

Pollack wylansował wiele gwiazd. – Znajomość aktorstwa ogromnie mi pomaga w pracy – mawiał. Kochał aktorów, a oni kochali jego. Tworzyli u niego niezapomniane kreacje. Redford (który zresztą wystąpił w siedmiu filmach) i Streep w "Pożegnaniu z Afryką", Hoffman i Lange w "Tootsie", Streisand w "Tacy byliśmy", Kidman i Penn w "Tłumaczce", Cruise w "Firmie", Newman i Field w "Bez złych intencji".

W ostatnich latach sam Pollack zagrał m.in. u Altmana, Allena, Zemeckisa, Kubricka. Był też producentem, m.in. kilku filmów Anthony'ego Minghelli. W ostatnią niedzielę w HBO odbyła się telewizyjna premiera "Recount" o wyborach prezydenckich 2000 roku.

Od dziesięciu miesięcy walczył z rakiem. Zmarł we własnym domu w Pacific Palisades. Pozostawił żonę, dwie córki, sześcioro wnucząt.

Jeszcze przed rokiem oglądaliśmy go na ekranie jako szefa firmy prawniczej w "Michaelu Claytonie". Jego partner z tego obrazu George Clooney powiedział wczoraj: "Sydney sprawiał, że świat stawał się trochę lepszy i kino stawało się trochę lepsze. Nawet kolacja z nim stawała się trochę lepsza".

Przed kilkoma laty w wywiadzie dla "Entertainment Weekly" zażartował: "Za każdym razem, gdy staję za kamerą, pytam sam siebie, po co, na Boga, znów to robię. Reżyserowanie to udręka, przypomina walenie się młotkiem w czoło". Ale tak naprawdę Pollack kochał kino.

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP