Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze
Biegną. Coraz szybciej. Z trudem łapią oddech. Pot zrasza koszule, a twarze czerwienieją z wysiłku. Biegną. Ale nie mogą być przecież szybsi od koni – tych, których dosiadają ścigający ich NKWD-ziści. Jeden z nich sięga po pistolet. Pewnym ruchem wyszarpuje go z kabury. Celuje w piątkę biegnących tuż przed nim wieśniaków. Palec powoli zaciska się na spuście, nagle jednak nacisk się luzuje, ręka trzymająca broń się cofa, a jej właściciel rzuca siarczyste przekleństwo. Kilkanaście metrów przed nim stoi polski pogranicznik, z wycelowaną w niego lufą karabinu.
– Nie strzelać! – krzyczą uciekinierzy. – Nie strzelać! – ich doskonała polszczyzna dezorientuje żołnierza jeszcze bardziej. – Kim jesteście? – wykrzykuje, wciąż celując. – Polacy. Z Janówki. Uciekliśmy z transportu – wydusza z siebie pomiędzy sapnięciami jeden z nich.
– Znakomicie. Świetnie! Wracajcie, kręcimy jeszcze raz – donośny głos dochodzący gdzieś z tyłu nie pozostawia wątpliwości, kto na tej granicy rządzi.
Eksperyment Stalina
– Tak mniej więcej miała wyglądać reklamówka mojej książki „Przez czerwony step" – mówi Piotr Kościński, na co dzień dziennikarz „Rzeczpospolitej", od czasu do czasu autor powieści rozgrywających się wśród Polaków na terytorium sowieckim, przed II wojną światową. Od niedawna również scenarzysta, a nawet aktor. – Ponieważ nie miałem na nią ani grosza, zacząłem pytać znajomych, znajomi swoich znajomych i w efekcie, po roku pracy, powstał film. Zamiast trzyminutowej zapowiedzi powieści rozbudowana, 15-minutowa produkcja. I to niemal zupełnie za darmo – dodaje z uśmiechem.