Dwuczęściowy film Petera Jacksona będzie kolejną – po trylogii „Władca pierścieni” – ekranizacją powieści J.R.R. Tolkiena. Powstanie hollywoodzka baśń, ale toczące się za jej kulisami rozgrywki przypominały polityczno-gospodarczy thriller.
Wydawało się oczywiste, że „Hobbit” zostanie nakręcony w Nowej Zelandii. Jej plenery sprawdziły się w adaptacjach literatury fantasy. Jednak hollywoodzkie studia – Warner Bros., New Line Cinema i MGM – chciały zaoszczędzić na produkcji. Na to nie zgodzili się nowozelandzcy aktorzy. Zażądali m.in. podniesienia wysokości minimalnego wynagrodzenia, grożąc bojkotem filmu Jacksona. Producenci nie zamierzali ustąpić. Zdesperowany Jackson rozważał przeniesienie produkcji do Europy.
Może „Hobbit” zawitałby do nas? Gdy Andrew Adamson kręcił w 2008 roku „Opowieści z Narnii: Książę Kaspian”, na plenery wybrał m.in. polskie Góry Stołowe i Karkonosze przy wodospadzie Kamieńczyka.
W końcu do akcji wkroczył rząd Nowej Zelandii. Produkcja filmów to jedna z najważniejszych gałęzi tamtej gospodarki, dlatego premier kraju John Key zawarł porozumienie z hollywoodzkimi studiami. Jego częścią są ulgi podatkowe dla producentów, a także uchwalona w ekspresowym tempie przez parlament reforma prawa pracy precyzująca zatrudnianie osób w przemyśle filmowym. Rząd zobowiązał się również do poniesienia części kosztów marketingowych związanych z promocją filmu.
Zatrzymanie „Hobbita” może przynieść Nowej Zelandii miliardy dolarów zysku. Jednak część opinii publicznej wraz z opozycją jest zbulwersowana działaniami premiera. Padły zarzuty o uleganie dyktatowi międzynarodowych korporacji.