Nasza rejterada

Okazuje się, że II wojnę światową wywołaliśmy jednak my, Polacy. Bo napadliśmy na Niemców. Wykazały to najnowsze badania

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Bohaterami filmu Harlina są reporterzy – ocalenie przez nich karty pamięci o zbrodniach może zmienić

Bohaterami filmu Harlina są reporterzy – ocalenie przez nich karty pamięci o zbrodniach może zmienić przebieg wojny. W jednego z nich znakomicie wcielił się Richard Coyle

Foto: materiały dystrybutora

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Oto bezkompromisowym dziennikarzom TVN udało się dotrzeć do zeznań świadków, którzy słyszeli, jak polscy żołnierze namawiali się w krzakach, twierdząc, że są „debeściakami" i „dadzą szkopom do wiwatu". Po czym napadli na niemiecką radiostację w Gliwicach. Przejawy zoologicznej antyniemieckości oraz agresji ze strony Polaków zanotowano także w wielu innych miejscach. Dlaczego do tej pory świadkowie milczeli? Wobec tradycyjnej polskiej ksenofobii bali się ujawnić prawdę. Teraz ich zeznania przekazali potomkowie, ze zrozumiałych względów nie ujawniając nazwisk. Wiarygodność potwierdzili eksperci. Cóż, znów więc musimy stanąć twarzą w twarz z trudną prawdą o nas, Polakach. Że także i to nasza wina.

Azjatycka buta

Upiorny żart? Tak, jeszcze przez jakiś czas. Ale nie ma pewności jak długo. Idę o zakład, że w ciągu 10 lat kwestia przyczyn II wojny zostanie oświetlona na nowo. Pojawią się nowe interpretacje odważnie przełamujące stereotypy, odrzucające tabu i ujawniające masową niechęć Polaków do swych niemieckich sąsiadów. Propaganda XX w. była potężna. Ale propaganda wieku XXI – dokładnie jak przewidział George Orwell – może wszystko.

Gdy 17 września 1939 r. armia sowiecka wkroczyła do Polski, „by chronić braci Białorusinów i Ukraińców", poza pożytecznymi idiotami nikt nie uwierzył w pełne azjatyckiej buty kłamstwo mające usprawiedliwiać agresję na wolny kraj. Ale gdy 7 lipca 2008 r. okryta hańbą agresji na Afganistan i ludobójstwa w Czeczenii rosyjska armia wkroczyła do Gruzji, „by chronić braci Osetyńców", w kłamstwo agresorów uwierzył już niemal cały świat. Albo zawzięcie udawał, że wierzy. Co jeszcze gorsze.

Sztuka wojenna rozwija się przez wieki, brutalizuje, mechanizuje. Ale „sztuka" propagandy rozwija się znacznie szybciej. Zdawałoby się, że pluralizacja i demokratyzacja mediów, fakt, że niemal każdy może być dziś źródłem rozsiewanych masowo informacji, że ta mnogość impulsów zablokuje możliwość totalitarnego kłamstwa. A jednak jest inaczej. Owszem, internetowa wolność sprawia propagandowej machinie pewne kłopoty, ale jej bynajmniej nie zatrzymuje. Raczej prowokuje butę i bezczelność, bo wobec konkurencyjnych źródeł informacji wygrywa ten, kto dociera najsilniej i najszerzej, poparty autorytetem instytucji uzurpujących sobie monopol na wiarygodność. Gdy agresor jest ulubieńcem mediów, a jego ofiara politycznie niepoprawna, światowe medialne sieci i podążające za nimi setki telewizyjnych stacji wkładają ludziom do głów wersję podyktowaną przez agresora.

Właśnie o tym jest amerykański film speca od kina akcji Renny'ego Harlina pod marnym tytułem „5 dni wojny", od tygodnia wyświetlany w polskich kinach.

O tym, że świat nie chce wiedzieć o rosyjskiej agresji na Gruzję.

Bezwzględni agresorzy

To sprawne kino wojenne, sceny walk nie ustępują wychwalanym niedawno przez krytykę filmom „Królestwo" czy „Hurt Locker".  A jednak film ma złą prasę, aurę lekceważenia i przemilczenia. Wygląda na to, że jeśli rozgrywa się w Wietnamie lub Iraku, a oskarżonym jest „amerykański imperializm", to powodzenie u krytyki murowane. Jeśli zaś rozgrywa się w Gruzji, a oskarżonym jest agresywna, imperialna Rosja, to z wielu stron na wyprzódki pędzą gorliwcy, by zgłosić swe akuratne niesmak i pogardę.

W zrealizowanym z batalistycznym rozmachem filmie Harlina po raz pierwszy widzimy  współczesną rosyjską armię jako bezwzględnych agresorów, morderców kobiet i dzieci. Wsławione ponurą sławą w Afganistanie i Czeczenii myśliwce Suchoj 125 i szturmowe śmigłowce Mi-24 bombardują pełne cywilów miasta i wsie. Ileż razy widzieliśmy w kinie podobne sceny, gdy cywilną ludność mordowali Niemcy (o, przepraszam, to byli „naziści") lub Amerykanie? Pierwszy raz widzimy, jak robią to Rosjanie, armia Władimira Putina.

Sceny ataku na dziennikarzy w Iraku i sceny ataku rosyjskich samolotów na gruzińskie wioski są równie przejmujące, równie świetnie zrealizowane. A jednak recenzenci napisali: sceny „irackie" owszem, dobre, ale sceny gruzińskie to już propaganda.

Nikt już chyba nie pamięta skandalu, jaki wybuchł w roku 1978 na festiwalu w Berlinie, gdy Michael Cimino w swym genialnym filmie „Łowca jeleni" pokazał scenę, w której żołnierz komunistycznego Vietcongu wrzuca granat do ziemianki pełnej wietnamskich kobiet i dzieci, a znani nam z PRL-owskiego „Dziennika telewizyjnego" bojownicy o wolność Wietnamu torturują i mordują wietnamskich oraz amerykańskich żołnierzy. Oburzeniu postępowców nie było końca. A jednak obraz przetrwał, podobnie jak obrazy tłumu Wietnamczyków próbujących schronić się w amerykańskiej ambasadzie, by uciec przez nadciągającymi wojskami Vietcongu. Dziś wiemy, że gdyby nie film Cimino, gdyby nie „Pola śmierci" Rolana Joffégo, a także – przy całej świadomości gatunku – „Rambo", „Byliśmy żołnierzami" Mela Gibsona i kilka innych filmów tzw. kina reaganowskiego, świat zapamiętałby obraz tamtej wojny jedynie z filmów „Pluton" i „Urodzony 4 lipca" Olivera Stone'a  oraz innych postępowych dzieł, w których imperialistyczne USA gnębiły miłujących pokój komunistów z Wietnamu i Kambodży.

Dziś Amerykanie próbują opowiedzieć światu, co przed chwilą wydarzyło się w Gruzji. Film przeznaczony jest także dla widza, który o gruzińskiej wojnie nie wie nic (może przede wszystkim dla niego), w części pierwszej zawiera więc sporo informacji podstawowych, o co właściwie chodzi. Dla widza co nieco rozeznanego w sprawie może się to wydawać podręcznikową łopatologią, a nawet propagandą, ale sprawdziłem na przykładzie nastolatków, z którymi byłem w kinie – to wiedza potrzebna także polskim widzom.

Rzeczywistość to film

„Wszystko na świecie istnieje tylko po to, by znaleźć się w książce" – napisał kiedyś Mallarmé. To stwierdzenie faktu, że istotą międzyludzkich kontaktów jest opowiadanie sobie o świecie. Im mniej mamy czasu na słuchanie tych opowieści, tym bardziej sprawność owego opowiadania świata decyduje. Kto umiejętności tej nie ma albo mieć nie chce – przegrywa. Nie tylko wojny, przegrywa także starcia kultur, cywilizacji, ideologii, religii. Przegrywa wszystko.

Rzec można, że dziś wszystko istnieje tylko wtedy, gdy zostanie sfilmowane. I pokazane masowej widowni.  Dlatego bohaterami filmu Harlina są reporterzy wojenni, którzy walczą o ocalenie i przekazanie światu prawdy o rosyjskiej agresji. Bez tych obrazów nie ma tej wojny. Ludzie umrą, wsie i miasta spłoną – na darmo. Ocalenie karty pamięci z zarejestrowanymi zbrodniami zmienić może przebieg wojny. Jest to więc – w kilku planach – walka o ocalenie prawdy. O obudzenie zainteresowania prawdą.

Bo mimo mocnych scen wojennych dla mnie najbardziej wstrząsającym elementem filmu jest właśnie wątek braku zainteresowania światowych mediów. Totalnej obojętności wolnego świata, że na krańcu Europy ich „drogi przyjaciel Władimir" eksterminuje mały naród i próbuje unicestwić niepodległe państwo. Agencje nie są zainteresowane, wszyscy oglądają olimpiadę w Pekinie. A że rosyjskie samoloty bombardują Gruzję, rosyjskie czołgi jadą na gruzińską stolicę? To przecież „wojna z terroryzmem",  „car dziwi się – ze strachu drżą petersburczany". Dziś nikt się nie dziwi, światowe agencje cytują prezydenta Miedwiediewa i to im wystarcza. „Car gniewa się – ze strachu mrą jego dworzany". Dworzany powtarzają wersję putinowskiej propagandy. Świat nie chce słyszeć o tych, którzy są dla Putina kłopotem, nie chce ich widzieć.

Słynna maksyma Goebbelsa o kłamstwie, które powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, nie zatriumfowała razem z narodowym socjalizmem, nie sprawdziła się też w polskiej wersji komunizmu. Przez niemal wiek zatruła duszę wielu Rosjan, a dziś przeżywa swe wielkie dni jako wstydliwie skrywane motto nowoczesnego PR-u, politycznego marketingu i metod zarządzania opinią publiczną.

A także wielkiego biznesu z satrapami, którzy siedzą na ropie i gazie.

Nawet ocalenie obrazów nie daje jednak gwarancji, że świat uwierzy. Nawet i wtedy można starą bandycką metodą „iść w zaparte". Jak wśród gangsterów –  bezczelność sugeruje siłę. A siła budzi respekt. Kłamstwo powtarzane z butą przeraża tchórza, onieśmiela miłującego pokój Europejczyka, a dla cynika stanowi sygnał o bezwzględności kłamcy. Cofają się więc wszyscy trzej – pochyleni w usłużnym ukłonie.

Renny Harlin nie tylko więc opowiada historię, która wydarzyła się wczoraj, na naszych (mocno zaciśniętych) oczach. To także historia, która może wydarzyć się jutro. Bo Rosja Putina bez zażenowania wyznaje doktrynę dominacji nad sąsiadami, posuniętej aż do militarnej agresji. A bierność świata agresorów ośmiela. „Tak mógłby wyglądać rosyjski atak na wsie i miasteczka polskiej Warmii czy Mazur, gdyby Rosja chciała ogłosić światu, że Moskwa została sprowokowana przez Polaków" – napisał Piotr Semka. Warto przypatrzeć się tym obrazom.

Wątki polskie wycięte

Gorzki rezultat przynosi szukanie polskich tropów w filmie o gruzińskiej wojnie, współfinansowanym przez gruziński rząd. Reżyser premierę, w kwietniu 2011 r. na festiwalu w Wenecji, zadedykował prezydentowi Kaczyńskiemu. Informacja ta znajduje się jednak jedynie w polskich napisach, w czołówce oryginalnej film zadedykowany jest korespondentom wojennym, którzy oddali życie, by ujawnić prawdę. Polskiego prezydenta w oryginalnym filmie Renny'ego Harlina nie ma. Niestety. Mimo zapewnień dystrybutora, że sceny z udziałem aktora grającego Lecha Kaczyńskiego nie zostały w montażu usunięte – jednak zostały, nie ma ich. W finałowej scenie podczas wiecu w Tbilisi obok grającego Saakaszwilego Andy'ego Garcii stoi kilka postaci, kilku przybyłych prezydentów. Ale ich nazwiska nie padają, nawet nie wiadomo, jakie kraje reprezentują. Nie ma też ani słowa o Polakach, ani jednej polskiej flagi. W filmie prezydent Saakaszwili mówi o tym, że wcześniej rosyjskiej agresji przeciwstawili się Finowie, Węgrzy i Czesi.

Chociaż sama konstrukcja narracji wydaje się zapowiadać przybycie prezydentów jako kluczowy moment filmu. Kilkakrotnie słyszymy, że świat milczy, Bush wyklucza zaangażowanie, Sarkozy się ociąga, ministrowie Unii drzemią. „Ktoś przecież musi nam pomóc!" – wykrzykuje Saakaszwili, nie wierząc, że Gruzini zostali sami. Zgodnie z regułami dramaturgii wygląda to na przygotowanie do finału, w którym wreszcie ktoś przybywa z pomocą. Wszak Gruzini na każdym kroku podkreślają, że fakt, iż Lech Kaczyński namówił prezydentów kilku krajów i przywiódł ich na wiec w Tbilisi, miał dla rosyjskiej inwazji kluczowe znacznie. Być może zatrzymał ją.

Podczas przemówienia Kaczyńskiego 150 tys. ludzi skandowało: „Polska! Polska!", doskonale rozumiejąc wagę tej pomocy. Ale w filmie tego nie ma. Jadące na Tbilisi rosyjskie czołgi zatrzymują się, nie wiadomo dlaczego. Dziwna scena pokazuje rosyjskich oficerów, którzy wystawiają głowy spod pancerza, by rzec z humanitarnym patosem: „Już dosyć zabijania". I zawracają. Zatrzymanie agresji na Tbilisi nie jest więc efektem pojawienia się prezydentów krajów Unii Europejskiej w obronie zaatakowanego kraju, ale pacyfistyczną refleksją towarzysza pułkownika. Taki obraz zatrzymania rosyjskiej agresji na Tbilisi poszedł w świat.

Nawet oddany i wdzięczny przyjaciel, ten, który stawia Lechowi Kaczyńskiemu pomniki i nadaje nazwy ulicom, współfinansując film (wiceminister kultury Gruzji był współproducentem), nie umieścił zatem w nim żadnej, choćby najdrobniejszej wzmianki o polskim prezydencie i Polsce.

W wersji dla polskiego widza na zakończenie filmu doklejony został fragment wystąpienia Lecha Kaczyńskiego z wiecu w Tbilisi. Odważnego, mądrego, wizjonerskiego. Przemówienia, którym ocalił honor patrzącej na Gruzję Europy. Ale w filmie, który zobaczył świat, tego nie ma.

Opowiedzmy swoją historię

O tym, że pieśń tworzy własny obraz wojny, wiedział Homer, o tym, jaką ma siłę mit, wiedział autor „Pieśni o Rolandzie". O tym, że propagandą można sens wojny odwrócić, wiedzieli Krzyżacy, gdy po grunwaldzkiej klęsce, śląc poselstwa na wszystkie europejskie dwory, próbowali dowieść, że Grunwald jest dowodem na pogaństwo Jagiełły, który jednoczy się z wrogami Kościoła przeciw chrześcijańskiemu światu. I byliby dokonali swego, byliby zamienili Grunwald w polską klęskę, gdyby nie zdecydowane przeciwdziałanie Jagiełły i jego mądrej drużyny. Gdyby nie arcymerytoryczne wystąpienia Pawła Włodkowica na soborze w Konstancji, gdzie na oczach całego świata agresorom i kłamcom udowodnił agresję oraz kłamstwo.

Nie opowiadając światu polskiej historii językiem nowoczesnych mediów, rejterujemy z miejsca w europejskiej cywilizacji. Naszą historię opowiedzą inni. Okaże się, że Grunwald to zwycięstwo wyłącznie litewsko-białoruskie, pod Wiedniem wygrali Austriacy, a wolność dla Europy Wschodniej narodziła się w NRD. To ostatnie zresztą już się okazało, świat zna taką historię. A Polacy? Przez wieki napadali na sąsiadów i gnębili mniejszości narodowe, a rozbiory były dla nich wybawieniem z sarmackiego obłędu. Wywołaliśmy obie wojny, winni jesteśmy Holocaustu i nadajemy się wyłącznie na hydraulików.

Więc chyba lepiej dla wszystkich, także dla nas samych, żeby oddać nas pod kuratelę komuś dorosłemu?

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Oto bezkompromisowym dziennikarzom TVN udało się dotrzeć do zeznań świadków, którzy słyszeli, jak polscy żołnierze namawiali się w krzakach, twierdząc, że są „debeściakami" i „dadzą szkopom do wiwatu". Po czym napadli na niemiecką radiostację w Gliwicach. Przejawy zoologicznej antyniemieckości oraz agresji ze strony Polaków zanotowano także w wielu innych miejscach. Dlaczego do tej pory świadkowie milczeli? Wobec tradycyjnej polskiej ksenofobii bali się ujawnić prawdę. Teraz ich zeznania przekazali potomkowie, ze zrozumiałych względów nie ujawniając nazwisk. Wiarygodność potwierdzili eksperci. Cóż, znów więc musimy stanąć twarzą w twarz z trudną prawdą o nas, Polakach. Że także i to nasza wina.

Pozostało 94% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów