Nieruchoma, a jednak pełna bólu twarz człowieka, który przeżył zbyt wiele, by zachować jakąkolwiek nadzieję. Tej twarzy nie da się zapomnieć.
Jest rok 1000. Jednooki wojownik przetrzymywany jest przez pogańskie plemię w klatce i zmuszany do okrutnych, gladiatorskich walk. Gdy udaje mu się uwolnić, rusza w pustkę z małym chłopcem, który się do niego przyplątuje i chce wrócić do domu, choć nie wie, gdzie ten dom jest. Spotkani po drodze chrześcijanie namawiają ich do wspólnej krucjaty do Jerozolimy.
W „Valhalli: mrocznym wojowniku" pada niewiele słów. Główny bohater, „Jednooki", fantastycznie zagrany przez Madsa Mikkelsena, w ogóle się nie odzywa. Nie chce? Nie może? Ale dźwięki grają w filmie równie ważną rolę co obraz. Wśród błotnistych, zamglonych łąk, ponad którymi unoszą się górskie szczyty, wiatr niesie chrzęst łamanych kości i jęki umierających. Bogowie mogą się zmieniać, ludzka natura pozostaje taka sama.
„Valhalla..." opowiada również o poświęceniu. Niedostępny, zgorzkniały wojownik, którego prześladują wspomnienia dawnych walk i rzezi, ma jedną słabość: zależy mu na idącym za nim chłopcu. To refleksja na temat przemiany świata rządzonego przez przemoc na równie okrutny, w którym dominuje religia.