"11 minut": Mozaika ludzkich losów czy chaos

O film Jerzego Skolimowskiego, który w piątek wchodzi do kin, spierają się recenzentki „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 21.10.2015 21:00

Barbara Hollender

Reżyser przypomina, że każde 11 minut może być ostatnie. I trzeba rozważnie żyć, kiedy jeszcze życie trwa. To przejmujący krzyk człowieka, który sam musiał zmierzyć się z wielką tragedią.

Ruchliwy punkt dużego miasta. Wieżowce, w pobliżu park i odrapana rudera – pozostałość po przeszłości. I ludzie. Bardzo różni. Znana aktorka, która wybiera się do hotelu na spotkanie z hollywoodzkim reżyserem. Jej obsesyjnie zazdrosny mąż. Sprzedawca hot-dogów, który za miłym uśmiechem ukrywa ciemną przeszłość. Zakonnice na spacerze. Chłopak rozwożący klientom narkotyki. Alpinista myjący okna na dużych wysokościach. Dziewczyna z psem, niedoszła samobójczyni i podpalaczka. Malarz rysujący obrazki miasta. Ekipa pogotowia wezwana do domu, gdzie rozgrywa się dramat. Jedni ocierają się o siebie na ulicy, inni nie zetkną się nigdy. Ale wszyscy, przez przypadek, znaleźli się w tym samym miejscu i czasie.

To prawda, niewiele się o nich dowiadujemy. Tylko czy musimy? Ci ludzie są jak przechodnie mijani na ulicy: na jednych zwracamy większą uwagę, innych niemal nie zauważamy. Czasem usłyszymy strzępki rozmów, czasem się za kimś obejrzymy. Ale w „11 minutach" w miarę upływu czasu i powrotów na ekran bohaterów, z początkowego chaosu zaczyna układać się mozaika ludzkich losów, uczuć, tęsknot, ambicji, niespełnień.

Skolimowski tworzy ten filmowy patchwork brawurowo. Po mistrzowsku pokazuje tytułowe 11 minut z życia bohaterów. Niespokojna kamera Mikołaja Łebkowskiego wyłapuje z tłumu przechodniów, którzy mają twarze aktorów wszystkich pokoleń od Mateusza Kościukiewicza i Dawida Ogrodnika zaczynając, przez wyśmienitego Andrzeja Chyrę, aż do Jana Nowickiego. Każda postać ma tu własny charakter i rytm. Akcja rozpisana jest precyzyjne, sceny wracają z matematyczną dokładnością. Szybki, nerwowy montaż oddaje pęd współczesności. A jednocześnie czujemy, że nad tymi ludźmi wisi jakieś fatum.

„11 minut" to film o kruchości życia. O przypadku, który może zadecydować o naszym losie. Jerzy Skolimowski, który trzy lata temu stracił syna, napisał scenariusz przepełniony bólem. Jakby chciał przestrzec, że czasem jedna chwila może zburzyć wszystko, co dotąd mniej lub bardziej mozolnie budowaliśmy. A więc trzeba żyć wtedy, kiedy nasz świat trwa. Rozważnie tworzyć własną hierarchię wartości i spraw. Bo drugiego życia – do poprawki – nie dostaniemy.

Małgorzata Piwowar

Tegoroczny polski kandydat do Oscara nie wygląda imponująco. Największą siłą „11 minut" jest nazwisko reżysera i jego sugestie, że odkrywa przed nami coś, o czym nie wiemy. Czy naprawdę?

„Zdrada, zazdrość, przeznaczenie" – głosi plakat zachęcający do oglądania „11 minut". Właśnie ten ostatni komponent – przeznaczenie – ma się stać odniesieniem dla wszystkich wątków w tej chaotycznej historii, aspirującej do przypowieści o ludzkim losie. Ów chaos potęguje częściowe filmowanie niestabilną kamerą. Innym razem zwolnione ujęcia łopatologicznie mają prowadzić widza do rozważań o tym, co ogląda. A 11 minut ma być przedziałem czasu, który – wypreparowany przez autorów opowieści – scali w finale obejrzane wcześniej fragmenty.

„Zawężenie czasu trwania akcji pozwoliło mi na uwolnienie się od konwencjonalnych zabiegów dramaturgicznych – opisał reżyser swoje zamysły w materiałach prasowych. – Nie interesowały mnie tu typowe dla większości scenariuszy zagadnienia, jak motywacje bohaterów, przemiana bohatera, punkty zwrotne czy właściwy przebieg fabuły z podziałem na akty. Mogłem pokazać moich bohaterów w pozornie przypadkowych scenach, czasem banalnych, a czasem niezwykle znaczących. Podobała mi się ta dziwna mieszanka sensu i bezsensu, zdarzeń znaczących i nieistotnych".

Ta krzyżówka, której rozwiązaniem ma być hasło „metafizyka", niestety, nie ma w sobie czaru, polotu, głębi i przeżyć związanych ze zgłębianiem tajemnicy. Próba manipulacji emocjami widzów udaje się jedynie na poziomie odwołującym się do tych odpowiadających za dość nieskomplikowane odczuwanie napięcia i obaw wynikających z fizycznego przestrachu. Można oczywiście podgrzewać emocje oglądających, każąc bohaterom przeżywać nieoczekiwane zwroty zdarzeń, tak jak ma to miejsce w tym przypadku, jednak duchowy wymiar opowieści z tego nie powstaje.

Bohaterów w tym filmie akcji toczącym się w wielkim mieście mamy do wyboru, do koloru: od sprzedawcy hot-dogów z twarzą Chyry przez kuriera Ogrodnika do rodzącej kobiety, zakonnic i psa. Jest tych bohaterów więcej, ale nie ma sensu wyliczać wszystkich, bo równie dobrze można byłoby kogoś dodać, jak ująć. I pewnie byłabym za tym ostatnim, bo choć film trwa 82 minuty, to i tak jest chwilami nużący.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu