Jej „Maria Skłodowska-Curie" to film o osobie wyprzedzającej swoją epokę. O piekielnie inteligentnym naukowcu (trudno sobie to słowo wyobrazić w rodzaju żeńskim!) z niespokojnym, analitycznym umysłem. O żonie, która musi przeżyć tragiczną śmierć męża, i matce wychowującej potem samotnie dwie córki. Ale przede wszystkim o pełnej pasji kobiecie, która nie zgadza się na wyznaczanie jej granic, chce czuć się wolna w każdej dziedzinie życia. Pracy, miłości.
To również opowieść o szklanym suficie i przebijaniu się kobiety przez męski świat. Skłodowska wyjechała z Warszawy, bo pod zaborem rosyjskim dziewczęta nie miały prawa wstępować na wyższe uczelnie.
Kiedy została przyjęta na fizykę na Sorbonie, była jedną z 23 studentek przypadających tam na 2 tysiące chłopaków. Potem pracowała wśród mężczyzn. Po śmierci męża zrobiła wszystko, by przejąć jego katedrę, chciała dalej prowadzić badania. Einstein uważał ją za jeden z najciekawszych umysłów, jakie poznał. A przecież męskie grono naukowców nie chciało jej przyjąć do Francuskiej Akademii Nauk. Bo była kobietą. Ale walczyła. W skromnej pracowni, wyodrębniając rad i polon, dokonała jednego z najważniejszych odkryć stulecia.
Dawała też sobie prawo do miłości. Noelle śledzi na ekranie partnerski, ale pełen czułości związek Marii z Piotrem Curie. Ale też romans, który kilka lat po śmierci męża nawiązała z przyjacielem domu, naukowcem Paulem Langevinem. Nie myślała o tym, że był mężczyzną żonatym, ojcem pięciorga dzieci. Liczyło się dla niej szalone uczucie. Żądała od kochanka rozwodu. On stchórzył, ona zapłaciła wysoką cenę. Ale przedstawicielowi Akademii Szwedzkiej, który usiłował nakłonić ją do zrzeczenia się Nagrody Nobla, odpowiedziała: „Gdybyście chcieli odbierać nagrody mężczyznom, którzy mieli romans, to nie mielibyście kogo wyróżniać".
Marie Noelle portretuje kobietę, która nie była buńczuczną feministką. Nie upominała się o niczyje prawa. Po prostu chciała żyć pełnią życia. Kochać i być kochana. Rozwijać się. Dla tych wartości była w stanie wiele poświęcić. Nie liczyły się dla niej pieniądze, sława. Nawet własne zdrowie. Wyniesione z pracowni zeszyty z zapiskami Skłodowskiej do dzisiaj są radioaktywne i ludzie, którzy chcą je w paryskiej bibliotece narodowej zobaczyć, muszą podpisać oświadczenie, że robią to świadomie, na własne życzenie. Wielka chemiczka zmarła w wieku 67 lat z powodu aplazji szpiku – anemii, którą spowodowało napromieniowanie.
Noelle pieczołowicie odtwarza w „Marii Skłodowskiej-Curie" świat z początku XX wieku, świetne zdjęcia zrobił Michał Englert. Ale nie byłoby filmu bez Karoliny Gruszki.