Przez ostatnich kilka lat systematycznie rosnąca sprzedaż samochodów stanowiła jeden z nielicznych jasnych punktów na dość ponurej mapie amerykańskiej gospodarki.
Od najbardziej kryzysowego momentu w 2009 r., kiedy to amerykańscy konsumenci kupili zaledwie 10,4 mln samochodów osobowych i półciężarówek, sprzedaż nowych pojazdów wzrosła do 11,6 mln sztuk w 2010 r., 12,8 mln w 2011 i 14,5 mln w ubiegłym roku. Od początku tego roku sprzedaż wzrosła o 7,3 proc. i jest na najlepszej drodze, by po raz pierwszy od pięciu lat przekroczyć poziom 15 mln sztuk.
Obawy ekonomistów
Branża motoryzacyjna może pomóc gospodarce: wypracowuje około 4 proc. amerykańskiego PKB i bezpośrednio zatrudnia 2,5 mln ludzi. W pierwszym kwartale tego roku produkcja pojazdów mechanicznych stanowiła blisko połowę wzrostu gospodarki USA, wynika z danych Biura Analiz Ekonomicznych (BEA).
Ekonomiści nie są jednak tego tacy pewni. Dziś w USA powszechnie dostępne są kredyty nieoprocentowane albo prawie nieoprocentowane, nawet na nowe modele. Jeżeli Rezerwa Federalna przykręci w tym roku kurek z pieniędzmi, a sugeruje, że jest to możliwe, takie raty staną się bardzo kosztowne dla producentów samochodów.
W maju Nissan Motor Co. zanotował w USA wzrost sprzedaży o 25 proc. Nie obyło się to jednak bez kosztów – firma obniżyła w ubiegłym miesiącu ceny na siedem modeli. Wprowadziła też program motywacyjny dla dilerów, w ramach którego dostają oni 500 dol. od sprzedanego pojazdu, jeżeli zrealizują wyznaczone cele. Dilerzy przyznają, że skłania ich to do sprzedawania niektórych samochodów ze stratą lub z minimalnym zyskiem, byle tylko zrealizować prognozę.