Emmanuel Macron, kiedy ścierał się w kampanii wyborczej z nacjonalistką Marine Le Pen, był pupilkiem obozu globalistycznego. Teraz jednak stracił nieco w jego oczach. „Foreign Policy" pisze wprost o „autorytarnej nonszalancji". Sylvie Kauffmann z „New York Timesa" wytyka zaś prezydentowi Francji manię wielkości. W tym podobno przypomina on Trumpa i dlatego panowie pałają do siebie sympatią.
A przecież jeszcze niedawno Macron rzekomo nie chciał się nawet z Trumpem przywitać. Rzekomo. Podczas majowego szczytu NATO prezydent Francji, owszem, ominął demonstracyjnie Donalda Trumpa, ale tylko po to, by równie ostentacyjnie przywitać się z Angelą Merkel. Te dwa gesty: omijanie Trumpa przy kanclerz Niemiec i długi uścisk dłoni, gdy tylko nie ma jej w pobliżu, świetnie obrazują politykę zagraniczną prezydenta Francji. Wcale nie jest to polityka megalomańska. Wprost przeciwnie. Emmanuel Macron jest chyba pierwszym od niepamiętnych czasów francuskim przywódcą, który świadomie prowadzi politykę zagraniczną nie z pozycji supermocarstwa, lecz silnego średniaka.