W wielkoczwartkowy wieczór w miasteczku Jelsa na chorwackim Hvarze na ulicach stoją tłumy. Położona w środkowej Dalmacji wyspa Hvar należy do największych w Chorwacji (68 km długości), ale na stałe żyje na niej zaledwie 11 tys. osób. Mam wrażenie, że większość mieszkańców Jelsy wyszła z domów, a do tego przyjechało wielu gości z innych rejonów kraju. Turystów zagranicznych spotykam stosunkowo niewielu, chociaż miejscowa procesja została wpisana na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
– Msza już się kończy – życzliwie szepce mi do ucha jakaś kobieta. Zegar na dzwonnicy wskazuje 23. Chwilę później przed kościołem ponad głowami ludzi widzę krzyż z Chrystusem przykrytym czarnym woalem i procesja rusza „za krizem” („za krzyżem”).
Pierwsi kroczą latarnicy w białych tunikach z latarniami na długich drągach. Dalej pojawia się krizonosa, mężczyzna niosący krzyż. Z plakatów ze zdjęciami rozlepionych w mieście wiem, że tym razem (Wielkanoc 2009 roku) jest to Marko Huljic, nieżonaty 40-latek mieszkający w pobliskim Starym Gradzie.
[srodtytul]Kolejka na ćwierć wieku[/srodtytul]
Mniej więcej o tej samej porze wyruszają procesje z pięciu innych miasteczek: Pitve, Vrisnik, Svirce, Vrbanj i Vrboska, znajdujących się na trasie ułożonej w pętlę. Mieszkańcy wszystkich idą tą samą drogą, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Bardzo się pilnują, by nie dopuścić do spotkania dwóch grup – nie chodzi o chaos organizacyjny, ale o przesąd, że wróży to nieszczęście. Dystans dla wszystkich jest taki sam – prawie 25 km. Po mniej więcej ośmiu godzinach wędrówki – z przystankami w kościołach udekorowanych symbolicznymi Grobami Pańskimi – pielgrzymi wracają do punktów wyjścia.