„Pracujemy tak szybko, jak to tylko możliwe, nad błyskawicznym i pełnym wyjaśnieniem sprawy. Gdy tylko będziemy w stanie wydać odpowiedzialny komunikat, uczynimy to bez zbędnej zwłoki" – napisał rzecznik Volkswagena w oświadczeniu dla redakcji magazynu „Bloomberg Businessweek".
Chodzi oczywiście o jedną z największych afer w historii motoryzacji, która kilka tygodni temu wyszła na światło dzienne. Amerykańskie agencje wykryły, że koncern z Volfsburga instalował w komputerach swych aut oprogramowanie ukrywające podczas testów laboratoryjnych prawdziwy poziom emisji spalin. Zwłaszcza tych najbardziej szkodliwych, powodujących smog i kwaśne deszcze. Samochód wykrywał, iż jest testowany, i uruchamiał wtedy tryb, który oszukiwał maszyny testujące. Wyniki wydawały się więc superekologiczne.
Według nowego prezesa Matthiasa Mullera wewnętrzne śledztwo wykazało, iż w oszukańczy proceder zaangażowany był bardzo wąski krąg ludzi. To samo powtórzył przed komisją Kongresu szef Volkswagena na USA Michael Horn: – To była niewielka grupa inżynierów programistów, którzy z nieznanych jeszcze powodów zdecydowali się na modyfikację oprogramowania instalowanego w volkswagenach.
Gdy Horn zeznawał, kongresmen Michael Burgess, republikanin z Teksasu, zarzucił mu kłamstwo. – Tego nie napisał jeden inżynier w nocy, gdzieś w piwnicy. To niemożliwe w korporacji zbudowanej według sztywnych, niemieckich, biurokratycznych reguł – przekonywał kongresmen. – Nierealne, żeby nikt ważny w koncernie o tym nie wiedział!
– Opierając się na dotychczasowych ustaleniach, podtrzymujemy nasze twierdzenie, że w opracowaniu tego oprogramowania uczestniczyła bardzo niewielka grupa pracowników – przekonuje twardo rzecznik VW. Warto jednak zwrócić uwagę na sformułowanie: „w opracowaniu". To bezpieczne określenie niekoniecznie znalazło się tu bowiem przypadkiem...