Unia Europejska: Polska wchodzi do pierwszej ligi

Paraliż władzy we Francji i w Niemczech powoduje, że polskie przewodnictwo musi na nowo wymyślić architekturę polityczną Wspólnoty.

Publikacja: 17.12.2024 00:01

To sytuacja niezwykła. W miniony weekend największy niemiecki tygodnik „Der Spiegel” opublikował artykuł, w którym zwrócono uwagę na brak kanclerza Olafa Scholza na czwartkowym spotkaniu Donalda Tuska i Emmanuela Macrona w sprawie wspólnej strategii Unii wobec Ukrainy. Niespodziewanie dynamika relacji we Wspólnocie się odwróciła: od lat to przecież polskie media zwracały uwagę na marginalizację naszego kraju, gdy Francja i Niemcy próbowały razem wykuć strategię dla zjednoczonej Europy. 

1 stycznia Polska przejmie na sześć miesięcy przewodnictwo w Unii. Przedstawiciele naszego kraju będą w tym czasie przewodniczyć przeszło 500 spotkaniom w Brukseli w najróżniejszych formatach, w tym ministrów transportu czy rolnictwa, czy też wysokiej rangi dyplomatów zajmujących się kwestiami budżetowymi. Ale to tylko to, co widoczne jest na pierwszy rzut oka. Te obrady nie doprowadzą do niczego wielkiego, jeśli nie będzie do tego woli w najważniejszych stolicach zjednoczonej Europy. W końcu ci, którzy się zbierają w unijnej centrali, są tylko przedstawicielami rządów narodowych.

Scholz stroni od Europy

Dlatego kraj, który przewodzi w Unii, sam wiele nie wskóra, jeśli nie będzie miał poparcia kluczowych sojuszników. Drastycznym tego przykładem jest kończące się przewodnictwo Węgier: w jego trakcie prace Wspólnoty zasadniczo zamarły. Tym większe jest oczekiwanie, że teraz odżyją. W dodatku 20 stycznia zostanie zaprzysiężony w Waszyngtonie Donald Trump, który może natychmiast podjąć działania wymagające pilnej reakcji UE. Chodzi w szczególności o zapowiadane przez prezydenta elekta już od dawna doprowadzenie „w ciągu 24 godzin” do pokoju w Ukrainie. Ale też zainicjowanie wojny handlowej z Unią czy ponowne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych, co w zupełnie nowym świetle postawi sztandarowy projekt Ursuli von der Leyen Zielonego Ładu. 

Tradycyjnie to niemiecko-francuski „motor” brał na siebie zadanie wsparcia kraju, który w danym momencie przewodniczył Unii, i przeforsowania najtrudniejszych decyzji. Dziś jednak to nie jest możliwe. Kanclerz Scholz po przejęciu sterów rządu w grudniu 2021 roku nie tylko nie przypadł specjalnie do gustu Emmanuelowi Macronowi, ale też nie angażował się zbytnio w kwestie europejskie. Przeciwnie, podjął szereg działań, które raczej osłabiają europejską solidarność niż ją wzmacniają. To na przykład przywrócenie kontroli na granicach kraju, co podważa umowę z Schengen, czy uruchomienie sowitych subwencji dla niemieckich firm, co stawia pod znakiem zapytania skuteczność unijnej polityki równej konkurencji. 

Sposób polskiego przewodnictwa

Ale teraz będzie jeszcze gorzej. Przed wyborami do Bundestagu 23 lutego Niemcy są sparaliżowane. Co prawda sondaże wskazują, że powinien z nich wyjść zwycięsko lider CDU/CSU Friedrich Merz, stając się następnym kanclerzem, jednak jego rząd z udziałem SPD lub Zielonych będzie się formował przez wiele miesięcy i zapewne nie zdoła się ukonstytuować przed zakończeniem polskiego przewodnictwa w Unii 30 czerwca 2025 r. 

Co na to Donald Tusk? Polski premier najwyraźniej stawia na nieformalne relacje, jakie nawiązał jeszcze wtedy, gdy stał na czele Rady Europejskiej. W miniony wtorek w drodze powrotnej z Kijowa do Warszawy zawitał więc Merz i spotkał się z prezesem Rady Ministrów. Co prawda rozmowy miały miejsce w siedzibie rządu, ale przecież miały charakter nieformalny. Ich kluczem była raczej przynależność obu polityków do ugrupowań, które są członkami Europejskiej Partii Ludowej (EPP), największej frakcji w Parlamencie Europejskim. 

To właśnie na taką niekonwencjonalną metodę zdaje się stawiać polskie przewodnictwo w Unii. Tym bardziej że jeszcze większy paraliż polityczny wiąże ręce Paryża. Tu po zaledwie trzech miesiącach dymisję musiał złożyć rząd Michela Barniera. Na jego miejsce prezydent Emmanuel Macron wskazał lidera liberalnego ugrupowania MoDem François Bayrou. Jego koalicja Ensemble nie ma jednak większości w Zgromadzeniu Narodowym i musi polegać na wsparciu skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. A ta, instynktownie antyeuropejska, nie przystanie na jakieś poważne inicjatywy w Brukseli. 

Podobnie jak z Merzem, Tusk postarał się już jednak nawiązać bezpośredni kontakt z Macronem. Polskie przewodnictwo w Unii uznaje za priorytet wzmocnienie europejskiej polityki obronnej, a tu kompetencje francuskiego prezydenta są poważne. Obaj przywódcy mówili też o innym obszarze, który zajmie nasz kraj w Brukseli w nadchodzących sześciu miesiącach: zatwierdzeniu podpisanego właśnie przez przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen porozumienia o wolnym handlu między Unią a krajami Mercosuru (Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj, Boliwia). 

Metoda międzyrządowa

Taka metoda działania, chyba jedyna skuteczna w obecnych warunkach, de facto oznacza jednak, że czas polskiego przewodnictwa w Unii przyniesie znaczącą zmianę funkcjonowania Wspólnoty. W tym okresie Warszawa w coraz większym stopniu będzie kładła akcent nie na metodę wspólnotową, gdzie to Bruksela przejmuje inicjatywę, tylko metodę międzyrządową, gdzie pierwsze skrzypce grają stolice krajów narodowych. 

Których? I tu u progu polskiego przewodnictwa jesteśmy świadkami pewnej rewolucji. Od wejścia naszego kraju do Wspólnoty z mniejszym lub większym sukcesem swoje stanowisko starały się koordynować kraje Grupy Wyszehradzkiej: Polska, Czechy, Węgry i Słowacja. Łączył je podobny poziom rozwoju, wspólna historii wyzwolenia z wpływów Moskwy wreszcie położenie geograficzne. 

Ale to już przeszłość. Wyszehrad, jeśli nie jest martwy, to przynajmniej zawiesił na lata swoją działalność. Powód: w głównej sprawie, jaka zaprząta dziś kraje Unii, czyli przeciwdziałania rosyjskiemu imperializmowi, grupa została podzielona na pół. Węgrzy i Słowacy wyraźnie sprzyjają Moskwie, Polacy i Czesi starają się wesprzeć, jak mogą, Ukraińców. Ale ten podział sięga jeszcze dalej. Obejmuje wręcz pewne wybory cywilizacyjne, w tym przywiązanie do demokracji i zasad państwa prawa. 

Już latem mijającego roku Tusk zaczął jednak przygotowywać alternatywę. Przed szczytami Unii Europejskiej spotykał się z przywódcami krajów skandynawskich i bałtyckich, które tworzą strukturę nazwaną NB8. W listopadzie polski premier brał udział w spotkaniu tego formatu w Szwecji. Przyszłość pokaże, czy Polska przyłączy się do niej na stałe. Na razie chodzi o skuteczność polskiego przewodnictwa. Pomysł okazał się na tyle skuteczny, że do zebranych przywódców skandynawskich i bałtyckich oraz Donalda Tuska zadzwonił Emmanuel Macron. Najwyraźniej docenił kształtujące się nowe pole decyzyjne we Wspólnocie. 

Innym pomysłem polskiego premiera przed rozpoczynającym się polskim przewodnictwem jest ukształtowanie się grupy tzw. pięciu wielkich: Polski, Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpanii. Na razie mieliśmy do czynienia z dwoma (w Warszawie i Berlinie) spotkaniami tego gremium (z udziałem Wielkiej Brytanii) na poziomie ministrów spraw zagranicznych oraz jednego przy udziale ministrów obrony. O tym, że i to rozwiązanie może być skuteczne, świadczy reakcja Hiszpanii: gdy Madryt dowiedział się, że bez jego udziału dojdzie do podobnego spotkania, zapewnił sobie rzutem na taśmę w nim udział, choć tym razem tylko zdalnie. 

Inicjatywa ograniczenia prawa do azylu dla emigrantów, którzy nielegalnie forsują polsko-białoruską granicę oraz niepisana zgoda na odpychanie takich osób na granicy została podjęta właściwie w pojedynkę przez Donalda Tuska. Jednak na spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych w połowie grudnia w Brukseli zyskała aprobatę. Zatwierdziła ją też przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. To może być sygnał, że nowa metoda zapewni sukces w jakże trudnych warunkach geopolitycznych polskiemu przewodnictwu w UE. 

To sytuacja niezwykła. W miniony weekend największy niemiecki tygodnik „Der Spiegel” opublikował artykuł, w którym zwrócono uwagę na brak kanclerza Olafa Scholza na czwartkowym spotkaniu Donalda Tuska i Emmanuela Macrona w sprawie wspólnej strategii Unii wobec Ukrainy. Niespodziewanie dynamika relacji we Wspólnocie się odwróciła: od lat to przecież polskie media zwracały uwagę na marginalizację naszego kraju, gdy Francja i Niemcy próbowały razem wykuć strategię dla zjednoczonej Europy. 

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Kto na czarnej liście Unii? Nazwiska i firmy z 15. pakietu
Biznes
Port w Ustce czeka dynamiczny rozwój? MON sprawdzi, czego wojsko potrzebuje na Pomorzu
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Czy regulacje prawne zahamują rozwój sztucznej inteligencji?
Biznes
Ponad 800 mln zł na obecność sojuszników w Polsce
Biznes
Kamil Majczak, prezes Grupy Qemetica: Po USA spoglądamy teraz w stronę Azji
Materiał Promocyjny
Mamy olbrzymi problem dziury w budżecie NFZ. Tymczasem system prywatny gwarantuje pacjentom coraz lepszą dostępność