Pierwsza wersja mniejszego SUV-a spod znaku Volvo wytrzymała długo – od premiery w 2008 r. aż do teraz, przechodząc po drodze lifting w 2013 r. Biła absolutne rekordy sprzedaży – łącznie na świecie sprzedano ponad milion egzemplarzy. Także w Polsce to numer jeden w tej klasie.
Debiutujący właśnie następca jest wprowadzany na rynek w sprytny sposób – od wersji z najmocniejszymi silnikami, słabsze mają się pojawić po wygaszeniu sprzedaży poprzednika. Czy warto czekać? To zależy tylko od portfela, bo po tygodniu obcowania z wersją D5 R-Design (niestety już nie pięcio-, ale czterocylindrową, dwulitrową jednostką, z czym ortodoksom trudno się pogodzić) wszystko mi mówi, że tamten był dobry, a ten – jeszcze lepszy. Po pierwsze – bardziej dynamiczna i zwinna sylwetka, bo nowy model jest o 5,5 cm niższy od poprzednika, o 4,4 cm dłuższy (liczy 4,68 m), ma także o ponad 2 cm mniejszy prześwit. Halo, ktoś powie, obniżać SUV-a? No nie do końca, bo dzięki pneumatycznemu zawieszeniu w trybie offroad auto podnosi się o 4 cm, co zwiększa prześwit do 25 cm. No i to, co z punktu widzenia komfortu podróży najważniejsze – rozstaw osi, większy o ponad 9 cm. To dużo, w kabinie jest po prostu przestronnie. Bagażnik ma 505 litrów, o 10 więcej niż poprzednik co pokazuje, że cała para poszła w umilenie życia pasażerom.