Oglądając w muzeum (dziś to niestety niemożliwe na żywo) wielkie płótno, choćby takie jak Matejkowy „Hołd pruski", nie powinno się stać blisko. Nie zobaczymy wtedy całej kompozycji i nie będziemy w stanie jej ocenić. Owszem, dostrzeżemy ślady pojedynczych pociągnięć pędzla czy fakturę farby, ale nie o to przecież w obrazie chodzi.
Obraz, który się wyłania z pandemii Covid-19, na razie obserwujemy z dość bliska i chyba wciąż nie bardzo możemy się od niego odsunąć. Można jednak spróbować zobaczyć choć trochę więcej niż parocentymetrowy fragment. Inna sprawa, że to, co ujrzymy, może nas przerazić. A już zwłaszcza jeśli cenimy sobie wartości takie jak osobista wolność, własna praca, stabilność prawa. I jeśli liberalnej demokracji nie uznajemy za największe zło świata, nawet jeżeli nie jesteśmy jej fanatycznymi wielbicielami.
Najpierw jednak powinniśmy zadać sobie pytanie: czy, jak twierdzi wielu komentatorów, po pandemii pojawi się całkiem nowy świat, czy też – jak choćby atrgumentuje w analizie na portalu Foreign Affairs analityk Richard Haass – koronawirus niczego nie zmieni, a jedynie przyspieszy już zachodzące zmiany. Haass w swoim wywodzie zajmuje się głównie geopolitycznym układem świata, ale to stwierdzenie można rozciągnąć na proces odwrotu od liberalnej demokracji. O ile dotąd przebiegał nierównomiernie, skokami – jak choćby wybór Donalda Trumpa, a w Polsce stanowczy zwrot ku państwowemu centralizmowi i socjalizmowi w gospodarce – i nie bez oporów, o tyle pandemia może być w tym sporze faktycznie punktem zwrotnym lub może raczej skokiem wyjątkowo dalekim. Kilka zjawisk i tendencji możemy już wskazać.
Poza dyskusją
Przede wszystkim z planu debaty publicznej zniknęła niemal całkowicie kwestia wolności. To oczywiste, że w momencie, gdy pojawia się zagrożenie, niektóre z naszych swobód muszą zostać ograniczone. Z tym zgodzą się zapewne wszyscy poza zdeklarowanymi anarchistami lub skrajnymi libertarianami. Rzecz jednak w tym, że w Polsce – i nie tylko – dzieje się to bez śladu krytycznej dyskusji. A jeżeli już jakaś krytyka się objawia, to jedynie taka idąca po doskonale znanej, jałowej i rutynowej linii konfliktu politycznego. To możemy zostawić na boku, ponieważ to niegodny uwagi rytuał.
Z zadziwieniem obserwuję, jak polskie media – w tym i te tradycyjnie niechętne obecnej władzy – ograniczają się do suchego relacjonowania kolejnych obostrzeń, nie starając się nawet pobieżnie analizować ich pod kątem wybalansowania kosztów dla wolności osobistej i zapewnienia bezpieczeństwa. Taka debata po prostu nie istnieje – ani w największych polskich gazetach, ani w programach publicystycznych czy informacyjnych. I to mimo że nietrudno znaleźć opinie prawników lub specjalistów od ochrony prywatności wskazujących na bardzo wątpliwy charakter wprowadzanych przepisów.