[srodtytul]Polityczne żywioły[/srodtytul]
Jednak przez trzy lata pobytu na Wybrzeżu zdobył nie przyjaciół, ale wrogów. Statut ECS skazuje tę instytucję na klęskę. Zakłada, że decydują o niej minister kultury, wojewoda pomorski, urząd miasta Gdańska, NSZZ „Solidarność” i przedstawiciel Fundacji „Solidarności”. Dyrektor usytuowany jest więc na gorącym stołku. –Uznawałem, że wielość podmiotów pozwoli na zachowanie niezależności – mówi.
Wkroczył zatem między polityczne żywioły, z których każdy chciałby mieć wpływ na politykę historyczną: silne grono ludzi Platformy Obywatelskiej, do tego podzielone między ludzi Pawła Adamowicza i Sławomira Nowaka, środowisko Lecha Wałęsy, grupę Bogdana Borusewicza, a także środowisko Wolnych Związków Zawodowych, czyli Joannę i Andrzeja Gwiazdów, Annę Walentynowicz i Krzysztofa Wyszkowskiego.
Opinia była taka, że słabych pomijał, między silnymi starał się lawirować, by nie naruszyć ich interesów. Na to wszystko nałożyła się kwestia lustracji. – Między Europejskim Centrum Solidarności a Instytutem Pamięci Narodowej nie było kontaktów, choć wcześniej pełnomocnik do spraw tworzenia Centrum Sławomir Czarlewski zapowiadał, że jest na współpracę otwarty – mówi Sławomir Cenckiewicz, były pracownik gdańskiego IPN, autor (wraz z Piotrem Gontarczykiem) książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Ta właśnie książka stała się dla byłego prezydenta kamieniem obrazy. Lech Wałęsa zarządził więc bojkot instytucji.
Ojciec Maciej przyznaje, że w zarządzaniu miał wiele swobody: – Podsuwano mi ludzi do pracy, ale odmówiłem. Stawiałem na młodych, ale trzon kierowniczy stanowili starsi, doświadczeni działacze. Uważałem, że trzeba łączyć rutynę z młodością. Młodzi ludzie nie czują biurokratycznych nawyków. To się sprawdziło.
Jednak problemy osobiste ojca Zięby ujawniły się już w miesiąc po objęciu urzędu. – Na oficjalnych i nieoficjalnych spotkaniach wielokrotnie słyszałem o chorobie alkoholowej dyrektora Centrum jako o argumencie za jego odwołaniem. Nie było to tematem poufnych, zakulisowych rozmów, ale sprawą publiczną – mówi Cenckiewicz.
Jego odwołania na samym początku domagać się mieli ludzie Wałęsy i środowisko arcybiskupa Gocłowskiego. Sprzeciwiał się Paweł Adamowicz. Potem to w Lechu Wałęsie i Jerzym Borowczaku ojciec znalazł obrońców. Prezydent Gdańska nie odpowiada jasno, dlaczego nie zdecydował się na odwołanie dyrektora, choć mógł to zrobić: – Udzielałem wszelkiej możliwej pomocy. Polecałem lekarzy, zorganizowałem opiekę i gorąco po przyjacielsku namawiałem ojca do terapii – mówi. Jeszcze w sierpniu o. Maciej Zięba dostał od urzędu miasta nagrodę za sprawowanie funkcji.
Jednak już przed koncertem, który posłużył za argument przesądzający o dymisji dyrektora ECS, pojawiały się coraz liczniejsze słowa krytyki.
– Centrum krytykowano nawet za wystawę w Bundestagu i ustawienie fragmentu muru Stoczni w centrum Berlina. Uważam, że ta wystawa, to wielkie osiągnięcie naszego Centrum. A mur, dzięki jego położeniu na największym berlińskim deptaku, oglądają miliony turystów i mieszkańców Berlina. Ale krytykować można za wszystko – mówi ojciec Zięba.
Rozmowa prezydenta Adamowicza i dyrektora Macieja Zięby, która miała ostatecznie rozwiązać sprawę dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności, odbyła się w gdańskim magistracie 7 września. Ojciec poprosił o parę dni do namysłu – mówi Adamowicz. Potem znów prosił o kolejnych kilka dni. Aż w weekend ukazał się w „GW” artykuł-apel: „Zrób to dla Gdańska, Macieju”.
– Mogę tylko powiedzieć, że nie rozmawiałem z tymi dziennikarzami. Nie będę oceniał pracy dziennikarzy jednej gazety na łamach innej – mówi prezydent Adamowicz.
[srodtytul]Jeśli Bóg i prowincjał pozwolą[/srodtytul]
Sam ojciec Zięba ocenia: – Rubikon został przekroczony, więc o tym mówię. Paweł Adamowicz pomógł mi znaleźć dobrego profesora terapeutę, który pomógł mi zrozumieć problem i nazwać rzeczy po imieniu. Przez parę lat koszmar się powiększał, a ja nie miałem pojęcia, że jestem chory, że to depresja. Nauczyłem się, że człowiek, jego psychika, ma granice wytrzymałości. To profesor po pewnym czasie doszedł do wniosku, że mój stan nie wymaga już naszych regularnych kontaktów, ale zawsze mogę na niego liczyć. Zgłaszam się więc, na moje życzenie, raz na parą miesięcy. Nazywam to „przeglądem okresowym”. Słowo depresja jako nazwa problemu ojciec Zięba akcentuje szczególnie dobitnie.
W 2000 r. przygotowywałam artykuł o prowincjale zakonu dominikanów. Wypowiadało się w nim liczne grono przyjaciół i znajomych. Intrygował rozmach, z jakim ojciec Maciej działa w przestrzeni publicznej, a jednocześnie wewnętrzny spokój i poukładanie, harmonia duchowa, którą osiąga w klasztorze. Tekst zatytułowałam „Szczęśliwy człowiek”. Co się stało ze „szczęśliwym człowiekiem” przez dziesięć lat? – Dużo się stało. Przyszły trudne doświadczenia. 20 lat bez urlopu, prawie inwalidztwo, śmierć Jana Pawła II, sprawa ojca Hejmo, która spowodowała, że odżyły zakonne podziały, zaowocowały depresją. Ale zarazem pomogły mi być bardziej empatycznym, lepiej rozumieć innych ludzi. Jestem znacznie bardziej doświadczonym człowiekiem. Ale nadal nie żałuję żadnego istotnego z wyborów, które musiałem dokonać – mówi dziś ojciec Maciej Zięba.
Teraz przed nim już tylko dokończenie rozpoczętych projektów ECS: zorganizowanie Forum Młodych, wystawy „Solidarność. Pokojowa rewolucja w Sejmie”, Stacji Gdańsk, wystawy na Zamku Królewskim w Warszawie, sesji „Solidarność i kryzys zaufania” na Uniwersytecie Warszawskim. Co dalej?
– Maciej to wybitny intelektualista. Ma jeszcze wiele do powiedzenia. Teraz ważne jest dla niego odbudowanie społecznego autorytetu – mówi ojciec Józef Puciłowski. A samego ojca Zięby plany na przyszłość?
– Mam już napisaną połowę poważnej książki. Dużo intensywniej będę pracował w Instytucie Tertio Millennio, w nim także „Solidarność” będzie w centrum mej działalności. Istotna różnica – powrócę do rekolekcji.
Wszystko to, oczywiście, jeśli Bóg i prowincjał pozwolą.